Przed tygodniem wspominaliśmy w liturgii Kościoła Matkę Bożą
Bolesną. Za kilkanaście dni rozpocznie się październik - miesiąc,
w którym rozważamy radosne, bolesne i chwalebne wydarzenia z życia
Maryi i Jezusa. Niech te okoliczności będą dla nas okazją, by jeszcze
raz zwrócić nasze myśli ku Niepokalanej Dziewicy. O pobożności maryjnej
powiedziano już i napisano wiele. Zapewne nie uda mi się tu zamieścić
jakichś odkrywczych teorii. Czasami jednak warto przypomnieć te najbardziej
podstawowe, dobrze znane prawdy, bo i one mogą ulec zapomnieniu.
Wielki czciciel Maryi - św. Ludwik de Montfort w Traktacie
o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny pisze, że jest
wiele form pobożności maryjnej, najdoskonalszym jednak uwielbieniem
Matki Bożej jest naśladowanie Jej cnót, w szczególności Jej posłuszeństwa
wobec woli Bożej.
Jakże często w naszej prywatnej pobożności szukamy nadzwyczajności.
Najchętniej chcielibyśmy, by Pan Bóg dawał nam jakieś szczególne
znaki. Wielu wyczekuje prywatnych objawień. Popatrzmy, jaką popularnością
cieszą się te wszystkie rzekome objawienia Matki Bożej, czy Pana
Jezusa, jak szybko wielkie tłumy ściągają w miejsca, gdzie podobno
coś nadzwyczajnego miało miejsce. Z jednej strony można by przejść
nad tym do porządku - ot taka cecha natury ludzkiej. Czy jednak takie "domaganie się" cudu nie nosi w sobie znamion wystawiania Boga na
próbę, doświadczania Go? Pragniemy duchowych uniesień, szczególnych
przeżyć. Zastanawiamy się, czy nasza modlitwa podoba się Bogu, bo
nie czujemy w niej żadnego szczególnego znaku Bożej uwagi. Czy jednak
takie patrzenie na nasze relacje z Bogiem nie jest poszukiwaniem
samych siebie raczej, niż Pana? Czy po to się modlimy, by On ciągle
przekonywał nas o swoim zainteresowaniu?
Popatrzmy na Maryję. Została wybrana do szczególnej roli
- Matki Zbawiciela. Czy otrzymała potwierdzenia swego obdarowania?
Czy cieszyła się szczególnymi znakami Bożej opieki? Najpierw poszła
w góry, by służyć swojej krewnej. Później musiała urodzić Dziecię
w stajni, bo nie było dla nich miejsca pośród ludzi. Od początku
źli ludzie czyhali na życie Syna, musiała uciekać do Egiptu. Gdy
tenże Syn zaczął nauczać o Bożej miłości i przebaczeniu, zaraz znaleźli
się tacy, którym ta nauka się nie podobała. W efekcie doprowadziło
to do ukrzyżowania. Matka Zbawiciela - wybrana i obdarowana przez
Stwórcę stoi pod krzyżem tego, który miał wybawić swój lud z niewoli
grzechu i śmierci. Czy to wszystko może być uznane za znaki wybrania?
Czy są to "pociechy duchowe", których my tak chętnie wypatrujemy?
Czy otrzymując od Boga takie znaki, wierzylibyśmy, że wszystko, co
powiedział przy zwiastowaniu anioł, faktycznie jest prawdą? Ale Maryja
była silna wiarą i posłuszeństwem Bogu. Nie szukała nadzwyczajności,
nie oczekiwała potwierdzeń. Raz określiła siebie jako służebnica
Pańska i tej deklaracji pozostała wierna do końca - wbrew temu, co
po ludzku było raczej zaprzeczeniem, niż potwierdzeniem wybrania.
Na tym właśnie polega Jej doskonałość, świętość - ufać i wierzyć
nawet wtedy, gdy się nie rozumie, gdy rzeczywistość zda się przeczyć
zapowiedziom, być wierną raz obranej drodze i nie szukać potwierdzeń,
nie domagać się znaków.
Uczmy się takiej pobożności, takiego oddania Bogu i Jego
świętej woli. W modlitwie nie szukajmy "słodyczy duchowych", wśród
codziennego życia nie dopatrujmy się cudów za wszelką cenę, nie każmy
Panu Bogu potwierdzać co chwile tego, co raz nam zechciał objawić.
To raczej my naszym życiem, codziennym postępowaniem powinniśmy potwierdzać
nasze przywiązanie do wiary i podporządkowanie się przykazaniom.
Niech nasza religijność będzie pozbawiona sztuczności, udawania,
gonitwy za rzekomymi cudami. Uczmy się przeżywać naszą wiarę zwyczajnie,
naturalnie, prosto i szczerze - jak Maryja.
Pomóż w rozwoju naszego portalu