Te, które zwyciężyły
W październiku w wielu miastach Polski ulicami maszerowały kobiety, którym udało się pokonać raka piersi. Te po operacji, działające w stowarzyszeniach amazonek, chciały przekonać młodsze koleżanki, że z rakiem można wygrać, a wiadomość o chorobie nie musi oznaczać wyroku śmierci. Ruch został zapoczątkowany w latach 90. w Krakowie, a stamtąd rozprzestrzenił się na całą Polskę. Dziewięć lat temu Marsze Życia i Nadziei odbywały się w różnych miastach Polski tego samego dnia, teraz jednak ze względów organizacyjnych przełożono je na kolejne soboty i niedziele października. I tak odważne kobiety, które nie poddały się chorobie, maszerowały m.in. w Krakowie, potem była Warszawa i okolice.
W sobotę 22 października amazonki z 13 miast województwa pomorskiego i sympatycy tego ruchu z różowymi balonikami i wstążkami tego samego koloru przypiętymi do ubrań przeszli ulicą Świętojańską w Gdyni. Przygrywała im Orkiestra Marynarki Wojennej. W pierwszych szeregach, nieomal w komplecie, maszerował Zarząd Miasta z prezydentem Wojciechem Szczurkiem. Oni wiedzą, o jak ważną sprawę toczy się walka, bo województwo pomorskie przoduje, niestety, w statystykach zachorowań na tę jedną z najgroźniejszych chorób.
Myślałam, że umrę
Elżbieta Ciesielska-Sołtysek, prezes Stowarzyszenia Amazonek Gdyńskich, zachorowała 13 lat temu. Na początku prawie się załamała. Była przekonana, że umrze, zastanawiała się, jak poradzi sobie bez niej rodzina. Czas przed operacją przepłakała i nie chciała słuchać żadnych słów otuchy. Dopiero przed odwiedzinami syna zebrała się w sobie na tyle, by nie zmartwić także i jego. Pomyślała sobie, że przecież ma dla kogo żyć.
Już następnego dnia po operacji usiłowała potajemnie w szpitalnej toalecie wykonywać ćwiczenia, które podpatrzyła na zajęciach rehabilitacyjnych innych amazonek. Potem założyła stowarzyszenie i teraz pomaga tym kobietom, które przechodzą to samo, co ona kiedyś.
Bez pomocy
- Jeszcze nie tak dawno kobiety kierowane na operację do szpitala martwiły się przede wszystkim o rodzinę, teraz panicznie boją się utraty pracy - mówi z goryczą Elżbieta Ciesielska-Sołtysek. - Sytuacja ekonomiczna obecnie jest taka, że wiele matek i żon ryzykuje własnym zdrowiem i życiem, ale nie chce narazić się szefowi. Co gorsza, oszczędności w służbie zdrowia dotykają także pacjentów chorych na nowotwory. Kiedyś kobiety po operacjach onkologicznych przebywały na oddziałach na tyle długo, że mogły porozmawiać z psychologiem, rozpocząć rehabilitację, dostać adresy Klubów „Amazonek”. Teraz wypisywane są dwa lub trzy dni po operacji. Nikt z nimi nie rozmawia, nie uczy, jak postępować w nowej sytuacji. Tylko kapelan szpitalny zdąży nieraz rzucić życzliwe słowo i dodać odrobinę otuchy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu