Tego samego dnia wyszli tak wysoko
Reklama
„Dobry los sprawił, że nam obojgu, tego samego dnia, udało się wyjść tak wysoko” - powiedział Jan Paweł II do Wandy Rutkiewicz, która zdobyła Mount Everest dokładnie 16 października 1978 r.
Zanim jednak do spotkania doszło, było wiele trudów, przeszkód i komplikacji. Najmłodszemu pokoleniu dopowiedzieć trzeba, jakie były okoliczności towarzyszące wizycie Głowy Państwa Watykańskiego w jego ojczystym kraju wiosną 1979 r.
Władze państwowe umyśliły sobie, że uda się „zredukować wymiar powszechnego zainteresowania” przez decyzję polityczną, aby transmisje z Mszy św. papieskich pokazywać jedynie w programach lokalnych w miastach pobytu Ojca Świętego.
Nie pokazywano planów ogólnych, aby nie było widać milionowych rzesz pielgrzymów; najchętniej pokazywano więc małe grupy szczerze wzruszonych zakonnic. Doszło i do tego, że Kraków stał się poniekąd znów grodem warownym; aby się doń dostać z zewnątrz w dniu papieskiej Mszy św. na Błoniach, trzeba było mieć stosowną przepustkę. Kordony milicyjne otoczyły wjazdy do królewsko-papieskiego miasta.
Od stycznia 1979 r. realizowałem cykl telewizyjnych spotkań ze zdobywczynią Mt. Everestu w programie I ogólnopolskim. Pamiętam, że któregoś dnia Wanda zwierzyła mi się, iż pragnie pojechać do Watykanu, aby przekazać Ojcu Świętemu kamień z najwyższej góry świata, z samego niemal szczytu. Wówczas powiedziałem do niej, że po co ma jechać do Rzymu, skoro niebawem będzie mogła to uczynić w Krakowie.
Mówiąc to pod koniec maja, nie zdawałem sobie sprawy, jaki korowód trudności na mnie spadnie, ale dziś mogę śmiało napisać: warto było je pokonać.
Szef programowy TV w Krakowie, Jerzy Ossowski, na początku czerwca wyznaczył mnie do pracy w Biurze Prasowym wizyty Papieża. Mieściło się ono w kinie „Kijów”. Były to niezapomniane, upalne dni i noce, gdy około drugiej nad ranem, umęczeni należycie, piliśmy piwo, siedząc na posadzce (najchłodniejsze miejsce) w gronie zacnych sprawozdawców. Rej wodził Jerzy Turowicz. Była to pierwsza giełda informacyjna, wymiana anegdot.
Dokładnie w chwili, gdy śmigłowiec papieski wylądował w czwartek na Błoniach, przypomniałem sobie o obietnicy danej Wandzi. Pobiegłem zapytać - kto mógłby pomóc w zorganizowaniu jej spotkania z Ojcem Świętym. Wirujący „Spodek” vel Marek Skwarnicki spojrzał na mnie, jakbym spadł z księżyca, i mówi: - Człowiecze, teraz to mówisz? To już niemożliwe. Chyba że uda się dołączyć ją do składających dary podczas Mszy św. na Błoniach.
Nie dałem za wygraną. Byłem sąsiadem - biurko w biurko - z o. Konradem Hejmo, rzecznikiem Episkopatu. Zwróciłem się zatem do niego:
- Ojcze drogi, Wanda wyszła na Everest w dniu, w którym kardynał Wojtyła został Papieżem. Pragnie przekazać... Czy coś da się zrobić, aby Ojciec Święty znalazł dla niej dziesięć minut?
- Dziś będę jadł z Nim kolację. Przekażę pomysł. Zostawię panu kartkę pod szkłem na biurku.
Tej samej nocy zastałem karteczkę. Napis brzmiał: „Ojciec Święty zachwycony pomysłem. Szczegóły uzgodnimy, pozdrawiam - Hejmo”.
Nazajutrz zadzwoniłem do Wandy i mówię:
- Daj kamień do oprawy w piękne etui. Każ wypisać, co trzeba, weź tę piękną, kremową suknię i jutro przyjeżdżaj do Krakowa autem.
- Jak przyjadę, skoro blokada?
- Siedź przy telefonie. Coś wymyślę.
Uprzytomniłem sobie nagle, że mam zaprzyjaźnioną osobę, która tkwi tam, gdzie akurat trzeba. Bożena Wiórkiewicz, dziś kierownik Działu Oświatowego Zamku Królewskiego w Warszawie, była wówczas, jako niegdysiejsza jego studentka, sekretarką przewodniczącego Rady Państwa, prof. Henryka Jabłońskiego. Dzwonię do niej.
- Tu gabinet przewodniczącego...
- Tu wariat, specjalista od spraw niemożliwych do załatwienia. Bożenko, załatw z szefem BOR-u (nazywał się chyba gen. Górecki) zgodę na wjazd Wandy R. autem do Krakowa.
Mówię dokładniej, o co chodzi.
Ona na to:
- Masz to załatwione od ręki, bo generał jest u profesora. Oficer z BOR-u przywiezie pani Rutkiewicz do domu przepustkę.
- Zadzwoń do niej od razu, aby sprawy nie przewlekać - mówię.
Po chwili dzwoni do mnie Wanda, do Biura Prasowego.
- Wydaje się, że śnię. Jestem w sobotę, w południe.
W sobotę o. Konrad Hejmo przekazał mi wiadomość, że Ojciec Święty przyjmie nas we dwoje po konferencji prasowej w Pałacu Biskupów Krakowskich, tuż przed wyjazdem do Balic, przed odlotem do Rzymu.
W sobotni wieczór poszliśmy z Wandą pod ów Pałac; w oknie ukazał się Jan Paweł II w iście szampańskim nastroju. Opowiadał dowcipy, żartował jak w najlepszym kabarecie.
Następnego dnia - zanim zaczęła się ta niezapomniana Msza św. papieska do drzwi mego mieszkania zapukała... Bożena Wiórkiewicz ze zwichniętą na dworcu kolejowym nogą. Uścisnęły się z Wandą. Zaczęliśmy oglądać Mszę św. w lokalnym programie telewizyjnym i w pewnej chwili usłyszeliśmy słowa spikera:
- Za chwilę pani Wanda Rutkiewicz wręczy Ojcu Świętemu kamień ze szczytu Ziemi...
Wybuchnęliśmy śmiechem.
Najwidoczniej zadziałał poeto-felietonista Marek Skwarnicki, nic nie wiedząc, co załatwił o. Konrad Hejmo.
Gdy Msza św. miała się ku końcowi, spacerem podeszliśmy na ulicę Franciszkańską. Wchodząc na dziedziniec, zobaczyliśmy kłębowisko dziennikarzy, dziesiątki kamer telewizyjnych. Zgodnie z umową, mieliśmy tabliczkę z informacją, że WR jest tutaj i czeka.
Jak udało mi się „sprzedać wandę światu”
To nie do uwierzenia, ale Wanda Rutkiewicz po zdobyciu Mt. Everestu zmuszona była podpisać dziwaczny „cyrograf”, że na ten temat nie będzie udzielać wywiadów na Zachodzie! Co tłumaczy się po naszemu: „Wyjść z babą na szczyt Ziemi, to jakby zdewaluować sukces mężczyzn”.
Przedłużał się powrót Ojca Świętego z Błoń. Ktoś wyszedł na balkon i przeprosił zebranych, iż Papież pojawi się dopiero za godzinę, bo ma jedyną szansę na posiłek przed odlotem.
Pośród tłumu dziennikarzy dostrzegłem tych, którym parę miesięcy wcześniej pozwoliliśmy przekopiować nasz wspólny z Bujakiem film Requiem dla króla, o powtórnym pogrzebie Kazimierza IV Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki. Ponadto nawinęła się dziewczyna - szef ekipy NBC, która w pałacu Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku porankami przeszkadzała mi pół roku wcześniej grą na fortepianie. Mówię do niej: - Stara, dawaj tu szybko kamerę, wołaj kolegów z prestiżowych stacji tv świata, przedstawicieli największych agencji prasowych.
- Robi się - mówi ta od fortepianu.
Tymczasem mówię:
- Wandziu, otwórz pudełeczko ze szczęśliwym kamieniem.
- Co ty chcesz zrobić, przecież mnie nie wolno udzielać wywiadów... - szepcze Wanda.
- Toteż nie będziesz udzielać. Możesz ust nie otwierać. Moi koledzy z całego globu zrobią, co do nich należy. Musieliby być kompletnymi idiotami, gdyby nie opowiedzieli własnymi słowy, kogo tu spotkali. Wszystko sam im opowiem, bo żadnych ślubów w tej sprawie nikomu nie składałem.
Zanim Ojciec Święty spożył obiad, odbyłem konferencję prasową. Wanda była na ustach całego świata, a „prawdziwi mężczyźni” Zachodu do Rutkiewiczowej nie mogli mieć żalu.
„Ludzie gór witają się stojąc”
Po chwili podszedł do nas szef Radia Watykańskiego, oznajmiając, że po wyjściu wszystkich dziennikarzy, gdy skończy się spotkanie Jana Pawła II z nimi, Ojciec Święty czeka na nas w westybulu Pałacu, na dole.
Dziedziniec opustoszał. Przeszliśmy tam, dokąd nas skierowano. Obydwoje stoimy w ciszy, minuty trwają jak miesiące. Wanda mówi, że ma ogromną tremę.
Podpieram ją na duchu:
- Idąc na Everest, nie bałaś się, a teraz się boisz spotkania z tak uroczym Człowiekiem?
Po chwili odgłosy na schodach. W drzwiach ukazuje się prymas Stefan kard. Wyszyński i podchodzi do nas, mówiąc:
- Ojciec Święty bardzo cieszy się na to spotkanie. Czy państwo oboje byli na Mt. Evereście?
Po wyjaśnieniu powiada:
- Państwo wybaczą, muszę wyjść wcześniej. Za chwilę do Was zejdzie nasz Ojciec.
I scena niezwykła. Jan Paweł II dosłownie biegnie po schodach, lekko podkasawszy białą sutannę. Gdy nas ujrzał, opuścił ją i wyciągnął ręce w „papieskim geście”. Podszedł do wiszącego krucyfiksu, w skupieniu ucałował stopy Chrystusa (może myślał, że to jego jedyna wizyta w Polsce i ostatnia w tym miejscu?); za moment podszedł do Wandy i w tym momencie ona padła na kolana.
Jan Paweł II energicznie podniósł ją pod łokcie i powiedział:
- Pani Wando, ludzie gór witają się stojąc.
Przez moment byliśmy tylko we troje, za chwilę podszedł sekretarz osobisty Papieża, ks. prał. Stanisław Dziwisz.
- Dobry los sprawił, że nam obojgu, tego samego dnia, udało się wyjść tak wysoko. Czy pani sama była na Mt. Evereście? - zapytał. - Najwyższych szczytów nie zdobywa się samotnie - odpowiedziała.
- Coś mi na ten temat wiadomo - roześmiał się Papież.
W tym momencie Wanda otworzyła pudełeczko i wręczyła Ojcu Świętemu kamień ze szczytu Ziemi. Obdarowany wyjął pięknie oprawiony kamień ze stosownym napisem-dedykacją i badawczo mu się przyjrzał.
- Przecież wierzchołek Mt. Everestu okrągły rok pokryty jest śniegiem. Z którego miejsca go pani wyjęła?
- Widzę, że Wasza Świątobliwość doskonale zna realia himalajskie. Rzeczywiście tak jest. Ten kamień wzięłam z tzw. Dolnego Szczytu, gdzie jest owiewane wiatrami piarżysko.
- Staszku - mówi Jan Paweł II. - Przekaż dar od nas.
Wanda otrzymała przepiękny różaniec złożony z pereł, ja skromniejszy. Zdobywczyni Mt. Everestu przyglądała się prezentowi. Wówczas Papież żartobliwie dorzucił:
- Gwarantuję pani, że perły są naturalne, prawdziwe. A po chwili, obejmując ją serdecznie, powiedział nieco ściszonym głosem:
- Proszę przyjechać do mnie na Watykan. Wówczas we dwójkę urwiemy się w góry, nie bacząc na to, co ludzie powiedzą... No dzieci, czas na mnie, bo na lotnisku w Balicach czeka już prof. Jabłoński, muszę wracać do Rzymu.
Była to bodaj jedyna audiencja prywatna podczas pierwszej podróży Ojca Świętego do Polski. Próbowałem to wszystko opisać zaraz w Przekroju, ale jakiś nadgorliwiec w cenzurze pociął ten dialog niemiłosiernie. Najwidoczniej rozmowa ta „godziła w sojusze i podstawy ustroju”. Teraz więc publikuję ją w całości.
Przedruk z miesięcznika Alma Mater, nr 44/2002, za zgodą Autora.
Pomóż w rozwoju naszego portalu