Ostatnio miałam fantastyczne przeżycie związane ze spowiedzią. Przede wszystkim spowiadałam się nie w kościele i nie przy konfesjonale, ale w jakimś mieszkalnym pokoju na plebanii. Sama spowiedź była bardziej rozmową niż samooskarżaniem się. Wyszłam naprawdę bardzo zbudowana i zadowolona. Ta spowiedź przyniosła mi wielką ulgę i pierwszy raz mogę powiedzieć, że chyba na zawsze przestałam się bać spowiedzi. Wierzę, że już zawsze będę mogła korzystać z takiej formy spowiadania się. Dlaczego jest to jeszcze tak rzadka praktyka? Przecież konfesjonał i spowiadanie się na oczach wszystkich to mało sympatyczne przeżycie.
S.C.
Kiedy słyszę, że ktoś w swoim życiu duchowym na pierwszym miejscu szuka dobrych przeżyć, to bardzo się martwię o jego wiarę w Boga. Znam bowiem wielu takich, którzy odeszli od wiary, bo przestali „czuć Boga” albo zabrakło im miłej atmosferki i klimacików duchowych. Wiem, że na pewnym etapie uczucia są potrzebne, ale - jak mawiał św. o. Pio - „najpierw Bóg daje cukierki, a potem chleb razowy”. Dojrzała wiara, tak jak dojrzała miłość, nie uzależnia się od cukierków, ale trwa również wtedy, gdy trzeba jeść tylko suchy chleb. Podobnie myślę o spowiedzi i formie, która bardzo Ci się spodobała. Przyznaję, że sam często spowiadam studentów na zasadzie rozmowy w naszej małej zakrystii. Boję się jednak zawsze, żeby ktoś nie zgubił sensu spowiedzi i nie zaczął jej traktować jak psychoterapii lub odwiedzin u psychoanalityka. Spowiedź na pewno ma również element terapii duchowej, ale jej zasadniczy sens mieści się w szczerym wyznaniu grzechów, w pojednaniu z Bogiem i pokucie. Materią spowiedzi jest wyznanie grzechów, a nie opowiadanie o swoich przeżyciach, zranieniach i odczuciach. Te ostatnie są co najwyżej materiałem dla kierownictwa duchowego. Spójrz na to z pewnego dystansu. Kto bardziej wyraża swoją skruchę i małość przed Bogiem? Czy ten, kto siedzi na wygodnej kozetce, obok księdza, i rozmawia w przyjacielskiej atmosferze o swoich odczuciach i potknięciach? Czy może bardziej ten, kto klęczy przy kratkach konfesjonału, bije się w piersi, z całą prostotą wyznaje grzechy i wie, że w tym wszystkim najwięcej do powiedzenia ma Bóg i że tylko Jego rozgrzeszenie jest uzdrawiające? Lubię czasem zrezygnować ze spowiedzi u swojego stałego spowiednika, żeby stanąć w kolejce do konfesjonału, uklęknąć przy kratkach, wyznać grzechy zupełnie obcemu księdzu i po prostu wierzyć, że nie od ludzi i ludzkich klimatów zależy moje uzdrowienie, ale od samego Boga. Oczywiście, że w podobnym duchu ktoś może spowiadać się w pokoiku wydzielonym do tego celu, siedząc wygodnie na kanapie, ale nie szukałbym w spowiadaniu samej tylko duchowej satysfakcji. Również to, że spowiedź przy konfesjonale odbywa się na oczach innych wiernych, ma swoje znaczenie, bo spowiedź to nie tylko pojednanie z Bogiem, ale również z ludźmi i z całym Kościołem. To dobrze, że widzą, iż jestem grzesznikiem i pragnę również pojednania z nimi, bo wiele moich grzechów bardzo ich zraniło.
Wierzę, że Twoje dobre odczucia ze spowiedzi nie są związane tylko z pokoikiem na plebanii i miłą atmosferą, ale z prawdą o sensie tego sakramentu i uzdrawiającej mocy Boga. Nie zapomnij jednak o konfesjonale i od czasu do czasu przyklęknij przy nim... i zobacz, czy wtedy równie mocno wierzysz w grzechów odpuszczenie.
Na listy odpowiada ks. dr Andrzej Przybylski, duszpasterz akademicki z Częstochowy.
Zachęcamy naszych Czytelników do dzielenia się wątpliwościami i pytaniami dotyczącymi wiary. Na niektóre z nich postaramy się znaleźć odpowiedź. Można napisać w każdej sprawie:
Pomóż w rozwoju naszego portalu