Fakty mające miejsce 13 grudnia przed 25 laty zmusiły do podejmowania trudnych wyborów nie tylko związkowych przywódców i intelektualne elity, ale niemal każdego Polaka sytuowały po jednej ze stron wojennej barykady. - Gdybym przewidział, że dziś będę tu zasiadał, to pewnie wtedy starałbym się zachowywać bardziej bohatersko - żartował Krzysztof Bobiński, b. korespondent „Financial Times”, na początku swojego wystąpienia w dyskusji panelowej podczas konferencji „Stan wojenny - spojrzenie po 25 latach”, zorganizowanej 13 grudnia w Warszawie przez Fundację Centrum Solidarności i IPN. Bo też nikt z możnych tego świata nie dawał nam szans na „urwanie się Sowietom”, jak to określił na początku tejże konferencji Lech Wałęsa. - Wystarczyło, że Polak został Papieżem, obudził ducha, to dało nam zwycięstwo oparte na wartościach - kontynuował b. prezydent. I przyniosło nadzieję, której już nie sposób było zabić, która dodawała sił wszystkim biorącym udział w różnych formach oporu i tworzeniu przestrzeni obywatelskiej wolności.
Jak wyglądałaby agonia komunizmu bez Jana Pawła II - pytał retorycznie abp Tadeusz Gocłowski - bez jego zdecydowanej postawy i niezwykłej umiejętności wykorzystania każdej sytuacji, aby upominać się o prawa narodu i społeczeństwa do samostanowienia? „Papieżu, nie jedź” - wzywał w 1983 r. Jaś Gawroński w amerykańskim piśmie „New York Times”, obawiając się, że pielgrzymka Jana Pawła II wzmocni gen. Jaruzelskiego. Przypominając teraz ten fakt, podkreślał, jak bardzo się mylił, bo przecież niezwykle wzmocniła też „Solidarność”.
Szkoda, że uczestnicy konferencji nie mieli możliwości usłyszeć od kard. Stanisława Dziwisza, jak wyglądał dzień 13 grudnia 1981 r. Jana Pawła II, ale za to prof. Jerzy Eisler (który w imieniu organizatorów pojechał do Krakowa, aby go zaprosić) uraczył słuchaczy zasłyszaną od niego opowieścią. Otóż podczas przygotowywania pielgrzymki w 1983 r. trwały nieustanne przetargi, czy Jan Paweł II będzie się mógł spotkać z „prywatną osobą”, czyli inaczej „elektrykiem”, jak nazywano w SB Lecha Wałęsę. Do końca nie było wiadomo, więc po wylądowaniu samolotu Jan Paweł II wysiadł i zadał pytanie: „Co ze spotkaniem?”. Gdy usłyszał w odpowiedzi: „Wykluczone”, oświadczył: „To wracam”.
Po 25 latach można na stan wojenny spoglądać w różnych aspektach, ale szczególnie dużo emocji budzi zawsze sprawa rozliczeń i zadośćuczynienia. I to pytanie, które zadaje się często uczestnikom różnych form protestu podczas stanu wojennego i powojennego, jak określa się ostatnie lata komunistycznej agonii: Czy było warto wtedy protestować? Z pewnym wahaniem twierdząco odpowiedziała na nie podczas konferencji Joanna Szczepkowska: bo znaleźliśmy się w normalnym świecie, w którym jedni wygrywają, inni przegrywają, a od tamtego czasu, gdy aktorzy odmówili udziału w telewizyjnych spektaklach, a za to często występowali w kościołach, artystów się ceni. Niezwykle wymowna była jej opowieść, jak to w teatrze grali dla niemal pustej widowni, na którą w pewnym momencie wpadła grupa ulicznych demonstrantów, a za nimi zomowcy. I zastygli z podniesionymi pałkami wobec tego szczególnego misterium sztuki rozgrywającego się na scenie.
Tej jednoznaczności nie było jednak we wszystkich wypowiedziach. Czesław Kłosek z kopalni „Manifest Lipcowy” ma do dziś szczególną pamiątkę z tamtych czasów: kulę, która utkwiła w kręgosłupie, a przed sobą postawił szczególne zadanie: udowodnić, że to oni, a nie zomowcy z plutonu specjalnego, przestrzegali prawa. W tym celu - po zdobyciu prawniczego wykształcenia - występuje jako oskarżyciel posiłkowy w procesie.
Całe rozgoryczenie tych, którzy wówczas na różne sposoby angażowali się po stronie wolności, najpełniej wyraził chyba senator Zbigniew Romaszewski. Więzieni, wyrzucani z pracy, pozbawiani możliwości wykonywania zawodu mają wielokrotnie niższe emerytury od tych, którzy są winni wszystkim konsekwencjom stanu wojennego, poważnie do dziś ciążącym na społecznej infrastrukturze. Wyrównanie tych dysproporcji uznał za niezmiernie ważne zadanie stojące przed obecną władzą.
Może wtedy każdy już bez wahania będzie mógł powiedzieć, że było warto, jak ów przewodniczący związkowej „Solidarności” w jednej z kopalń, o którym opowiadał na zakończenie konferencji b. premier prof. Jerzy Buzek. Jako dziecko usłyszał on od swojego ojca górnika - któremu zadawał to pytanie przed ćwierćwieczem, gdy ten wracał pobity lub z więzienia - że walczy o lepszy świat dla niego i jego siostry. Chodzi o to, żeby ten świat był taki dla wszystkich.
Pomóż w rozwoju naszego portalu