Audiencja generalna
Mam szczęście. Mieszkam w Rzymie u Sióstr Zmartwychwstanek. Na drugi dzień po przyjeździe miła m. Teresa - generalna przynosi mi dziwne nakrycie głowy: czarną koronkową chustkę. - Bez tego nie wchodzi się do św. Piotra ani do żadnego kościoła we Włoszech. Przypnij to sobie na czubku głowy. Dzisiaj jest generalna audiencja na Watykanie. Siostry z Ameryki idą pod opieką jednej z naszych sióstr Polek. Pójdziesz z nimi.
Wchodzimy przez Scala Regia - Schody Królewskie do olbrzymiej sali. Już jest pełna ludzi. Stajemy blisko drzwi. Zaczynam się rozglądać. Na ścianach dziesiątki arrasów. Jeden piękniejszy od drugiego. Pięć pałaców w Polsce można by nimi ubrać, a tu wszystkie wiszą w jednej sali i nikt nie zwraca na nie uwagi. U nas arras - wiadomo, skąd został przywieziony, czyjej jest roboty. Tu chyba nikogo to nie obchodzi. Patrzę na ludzi. Naprzeciwko mnie stoi ze stu żołnierzy. Wszyscy żują gumę. Wyglądają jak stado krów na pastwisku. Mam nadzieję, że jak papież wejdzie, to przestaną.
Zapalają się światła. Chyba nadchodzi papież. Słyszymy oklaski przed salą, od strony Scala Regia. Cała zamieniam się w „patrzenie”. Widzę najpierw czerwone mundury służby watykańskiej. Jest ich sześciu. Niosą na ramionach platformę, na niej fotelik i On. Patrzę i oczom nie wierzę. Siedzi rozpromieniony, szczupły, uroczy dziadzio. Uśmiechnięty od ucha do ucha. Sama serdeczność. Szok. Boże, to przecież wcielona miłość Chrystusa! Padam na kolana. Zaczynam płakać z radości. Ktoś mnie szarpie. Siostra zmartwychwstanka stoi nade mną: - Tu nie ma zwyczaju klękać przed papieżem! Co pani wyrabia?! Wstaję, patrzę i oczom nie wierzę. Podają papieżowi malutkie dzieci: roczne, dwuletnie, trzyletnie. Dzieciny płyną do niego na rękach ludzi. On je głaszcze, kreśli na ich czołach krzyżyki i odsyła z powrotem. To wszystko wśród śmiechu, oklasków, krzyków: Evviva! Evviva! Wszyscy rodzice chcą, żeby dziecko dotknęło papieża, żeby papież je pobłogosławił.
Ale już następuje kolejna scena. Ludzie podają jeden drugiemu białe piuski. Papież jest w tej zabawie wodzirejem. Wie, o co im chodzi. Kładzie sobie każdą piuskę na głowę i oddaje. Wszyscy zachowują się, jakby przyszli do kochanego dziadka, któremu można wejść na głowę.
Gdy papież przechodzi obok nas, siostra z całej siły wpycha mnie na krzesło. Wchodzę na nie i w tej samej chwili dostaję pięścią w plecy. Wielki pyzaty Włoch wrzeszczy i wygraża mi. Rozumiem, że jeśli natychmiast nie zejdę, przyłoży mi drugi raz, bo mu zasłaniam. Zeskakuję i przepraszam.
Tymczasem Ojciec Święty doszedł do końca sali. Zaczyna pozdrawiać obecnych. Kilka zdań do każdej grupy w innym języku. Po dziewiątym europejskim języku zaczyna mówić po niemiecku. Zdrętwiałam. Ale znów radosna niespodzianka. Mówi tylko jedno zdanie: błogosławi pielgrzymów i przedmioty religijne. I ton głosu o wiele mniej serdeczny. Pomyślałam: ile musiał wycierpieć za opinię germanofila.
Tak się skończyło moje pierwsze spotkanie z Piusem XII.
CDN.
Pomóż w rozwoju naszego portalu