Starałem nie dać mu nic po sobie poznać, zginałem więc i prostowałem
nogę, a w stawach coś strzelało, zgrzytało, jakby ścierał się tam
piasek. Sprawiało to nieprzyjemne uczucie. Najpierw jedna noga, później
druga. Następnie obroty stóp i od nowa - dłonie, kolana, stopy. Musiałem
każde ćwiczenie robić bardzo delikatnie, bowiem cały czas na twarzy
chłopca widać było grymas bólu, cały czas chłopak lekko postękiwał.
Gdy coś tam w "środku" zachrzęściło, chłopak krzywił się bardziej,
próbował wtedy wyrwać rękę lub nogę, choć nie starczało mu sił -
i to wszystko, mimo iż starałem się robić to bardzo, ale bardzo ostrożnie.
Po kilku takich masażach chłopak zmęczył się i podziękował
mi skinieniem głowy. Przez cały czas nic nie mówił, choć poruszał
wargami jakby chciał. Skończyłem i wstałem trochę bezradny, rozglądając
się wkoło, co tu z sobą począć, wszyscy bowiem sprawiali wrażenie
bardzo zajętych.
Ale oto już człowiek leżący na łóżku obok skinął na mnie
ręką. Gdy się schyliłem, poprosił mnie o "pani". A cóż to takiego?
Nie miałem pojęcia. Ale zauważył to młody człowiek, który przy następnym
łóżku karmił starszego mężczyznę. Chodzi o wodę - podpowiedział mi.
Dalej dopytałem się sióstr, gdzie jest woda i w czym ją przynieść.
Znalazłem kubek, nalałem wody, przyniosłem do łóżka. Niestety, człowiek
był tak słaby, że nie potrafił podnieść głowy, aby się napić. Trochę
niezgrabnie podniosłem mu głowę i przyłożyłem kubek do ust. Pił wolno,
łyk za łykiem, wreszcie usunął usta, machnął ręką, aby go położyć.
I znowu wstałem, tym razem trochę mniej bezradny, bo
miałem zajęcie - musiałem odnieść kubek, nabrałem też odrobinę śmiałości
zachęcony pierwszymi kontaktami z pacjentami oraz tym nieznajomym
chłopakiem, który mi podpowiedział, że "pani" to woda.
Wszyscy potraktowali mnie jak "swojego", nie jak człowieka,
który przed kilku minutami wszedł tu z ulicy i nie bardzo wiedział,
od czego zacząć. Wyglądało to tak, jakby nikt nie pytając mnie skąd
przychodzę, zaprosił mnie do wielkiej wspólnoty, w której kreślił
się wyraźny podział na tych zdrowych, którzy służyli, i tych chorych,
którym służono, ale między jednymi i drugimi była wyraźna więź. Wyczuwałem
jakąś łagodność i spokój w atmosferze tego miejsca, a przecież była
to umieralnia, czyli miejsce, gdzie przynoszono ludzi po to, aby
mogli chociaż umrzeć jak ludzie, skoro żyli jak zwierzęta.
Kiedy znowu pojawiłem się w pomieszczeniu dla mężczyzn,
jakiś starzec skinął na mnie ręką. Poprosił o mleko kokosowe, tego
w umieralni nie było. Wziąłem więc kubek, wyszedłem na zewnątrz i
na straganie kupiłem za dwie rupie kokosa. Na miejscu sprzedawca
maczetą wyciął w orzechu otwór i przelałem mleko do kubka. Zaniosłem
je do umieralni. Kiedy napił się ten starzec, następny poprosił o
zwykłe mleko, następny - o mleko z cukrem i tak dalej.
Po prostu, panuje tam taki zwyczaj, że jeśli ktoś czegoś
potrzebował, to prosił kogoś, kto stał najbliżej, i otrzymywał to.
A prośby ich były bardzo proste. Prosili o mleko lub ryż, czasem
o papierosa. Na chwilę wszedłem do pomieszczenia za parawanem, czyli
oddziału kobiecego.
Tu widok niemile mnie zaskoczył - kilkadziesiąt kobiet
ubranych w długie, sprane koszule. Jedne leżały, inne siedziały w
dziwnych pozycjach. Prawie wszystkie obcięte na krótko, niektóre
wygolone do skóry, na niektórych głowach widać było ślady ran, wrzodów,
resztki strupów. Taki stan jest zrozumiały, kobiety zwykle noszą
dłuższe włosy, które wymagają szczególnej higieny, a dla ludzi o
tym statusie społecznym mydło było i nadal jest nieosiągalne. Więc
zagnieździło się we włosach robactwo i najlepszym krokiem w tym przypadku
jest ścięcie włosów.
Matka Teresa wspominała w jednej ze swych wypowiedzi,
że na samym początku swojej pracy chodziła do slumsów nauczać dzieci
posługiwania się mydłem. Matki tych dzieci stały z boku i śmiały
się. Po co to robić?! Takie zachowanie kobiet nie jest zrozumiałe.
Ale kiedy uświadomimy sobie, iż ludzie ci nigdy nie mieli pieniędzy
na najskromniejszy nawet posiłek, zrozumiałym staje się fakt, że
nigdy nie mieli do czynienia z podstawowymi środkami higieny.
Ale wróćmy do umieralni. Dzień toczył się swoim zwykłym
torem. Każdy był czymś zajęty, każdy robił swoje. Mimo iż w umieralni
nie dało się odczuć czyjegoś kierownictwa, to jednak nie było żadnego
chaosu.
Wszyscy pacjenci po kolei zostali wymyci, opatrzeni i
nakarmieni. Gdzieś koło południa przyjechał ambulans i przywiózł
nowego pacjenta. Ponieważ nie było wolnego miejsca, ustawiono mu
łóżko koło drzwi, niemal pod ołtarzykiem. Natychmiast zajęły się
nim siostry.
Każdy nowy pacjent przywieziony do Kalighatu trafia najpierw
do ogromnej wanny, nad którą widnieje napis po angielsku "Body of
Christ" - Ciało Chrystusa. Matka Teresa twierdzi, że ona i jej siostry
spotykają się z Chrystusem pod dwoma postaciami - jedna postać to
mistyczne ciało Eucharystii, druga - to ciała tych żebraków, zawsze
brudne, często gnijące, a przecież ludzkie.
* * *
Takie było moje pierwsze spotkanie z umieralnią. Później zaproponowano
nam, abyśmy zamieszkali kilka dni w umieralni prowadzonej przez braci
ze Zgromadzenia Misjonarzy Miłości.
Była to umieralnia w innej części Kalkuty, nazywała się
Nabo Dzibon - Nowe Życie. Można tam było dojechać miejskim autobusem
spod dworca Howrah.
Ta umieralnia była odgrodzona od ulicy wysokim murowanym
płotem z ogromnymi blaszanymi wrotami. Budynek był piętrowy. Na piętrze
w lewej jego części mieściła się umieralnia, a z prawej sierociniec
dla chłopców w wieku mniej więcej 4-7 lat. Dotarliśmy tam wieczorem.
Po powitaniu pokazano nam pokój, w którym mieliśmy mieszkać przez
tydzień jako goście Zgromadzenia.
Każdy z nas otrzymał metalowy kubek i miskę, którą mył
sam przed i po jedzeniu i odkładał na wyznaczone miejsce na półce
- ja pod napisem "Brother Wiesław".
Przyjęto nas jak braci, członków Zgromadzenia. Przez
cały tydzień byliśmy tak właśnie traktowani - jak członkowie Zgromadzenia.
Po kolacji pierwszego dnia zaproponowaliśmy, aby od rana
następnego dnia "wprząc" nas w normalny tryb i porządek zajęć obowiązujący
w domu.
Cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
