Dezinformacja
Reklama
Wraz z ks. Jarosławem Kuleszą, proboszczem z Dziektarzewa, i naszym redakcyjnym fotoreporterem Dariuszem Świtalskim wyruszamy w kierunku Italii, z niepokojem nasłuchując nadchodzących stamtąd wieści. Panika rozsiewana przez włoskie i polskie media, roztaczające przed pielgrzymami katastroficzną wizję pobytu w Rzymie, udziela się wielu ludziom. Pogłębia ją dodatkowo prośba włoskich władz o to, by powstrzymać przyjazd Polaków na uroczystości pogrzebowe. Jadąc, zastanawiamy się, jakież to niespodzianki nas spotkają.
Po drodze zatrzymujemy się w niewielkiej parafii pw. Matki Bożej Różańcowej w miejscowości Degagna na północy Włoch, gdzie gościnnie podejmuje nas ks. Gabrielle Banderini, wielki przyjaciel Polski i Polaków. U niego to dowiedzieliśmy się, że Rzymowi grozi totalna blokada, a służby sanitarne już przestrzegają przed całkowitą awarią sieci kanalizacyjnej.
Nie zrażeni tą informacją udajemy się następnego dnia rano w kierunku Rzymu, mając do pokonania ponad 500 km. Radio wciąż donosi o utrudnieniach w ruchu, z Polski znajomi nadsyłają zaś alarmujące SMS-y, z których wynika, że wszystkie polskie pojazdy zatrzymywane są 200 km od stolicy Włoch, zaś w promieniu 100 km nie ma już żadnych miejsc noclegowych - wiadomość tę podały polskie środki przekazu.
Mijamy kolejne włoskie regiony, wypatrując policyjnych patroli. Nie doczekawszy się ich, wjeżdżamy do Rzymu. I tu - niespodzianka. Po Wiecznym Mieście można spokojnie jeździć samochodem, brak też oznak nadzwyczajnej gotowości policji czy karabinierów. Nie widać, by zanosiło się na jakąkolwiek blokadę miasta. Początkowo nic z tego nie rozumiemy, zwłaszcza że radio i telewizja wciąż nadają dramatyczne apele i straszą blokadą miasta. Później jednak okazuje się, jakie są przyczyny tego zamieszania. Przestraszone możliwością napływu wielkiej liczby pielgrzymów dowództwo włoskiej Obrony Cywilnej podjęło akcję dezinformacyjną. Szkoda, że dały się w nią zaprząc nie tylko włoskie, ale i polskie media. Kreując katastroficzny obraz pobytu w Rzymie, przyczyniły się z pewnością do tego, że bardzo wielu Polaków zrezygnowało z wyjazdu.
Życzliwi ludzie
Reklama
Szukamy naszego hotelu. Miejsca w nim zamówiła dla nas Santina Szolder, wspaniała osoba, z wielkim sentymentem i życzliwością odnosząca się do Polski. Ów sentyment ma osobiste podłoże - mąż Santiny polski Żyd Kalma Szolder mieszkał przed wojną w Rypinie, skąd wyjechał do Włoch, by studiować stomatologię.
Po naszym przyjeździe córki pani Szolder: Debora i Gabriela prowadzą nas do pobliskiego hotelu. Wręczają nam też bilety, ważne we wszystkich środkach komunikacji miejskiej.
Mniej więcej za godzinę ruszamy do Watykanu, by - jeśli się uda - ostatni raz spotkać się tu na ziemi z Ojcem Świętym. Idąc na Plac Boloński, skąd odjeżdża metro, jesteśmy zatrzymywani przez przechodniów. - Polacchi? Bravi! Papa il Grande! - wołają do nas starsi mężczyźni stojący na ulicy.
Dojeżdżamy do Watykanu. Dopiero tutaj widać pełną gotowość służb, połączoną, niestety, z włoską improwizacją. Skutkuje to tym, że jedni są wpuszczani w pobliże Bazyliki św. Piotra, inni zaś nie mogą tam wejść. Nikt właściwie nie wie, jakie kryteria trzeba spełnić, żeby dostać się na Plac. Odsyłani od jednego punktu kontrolnego do następnego, poszukujemy Porta Cavalleggeri - bramy, niedaleko której mieszka jeden z polskich księży pracujących w Watykanie. Chcemy poprosić go o pomoc w dostaniu się na jutrzejszą celebrę. Spotyka nas wspaniała niespodzianka. Zacny Prałat bez żadnych pytań prowadzi nas przez watykańskie korytarze prosto do Bazyliki św. Piotra. Na koniec wręcza nam karty wstępu na uroczystość pogrzebową. Jednocześnie prosi skromnie, by nie podawać w gazecie jego nazwiska. Czynimy zadość tej prośbie, wypowiadając jednocześnie wielkie Bóg zapłać.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ostatnia audiencja
Czekamy chwilę, aż ostatni hołd złoży Ojcu Świetemu hiszpański król Juan Carlos. Za kilka minut również my możemy przeżyć nasze ostatnie ziemskie spotkanie z Janem Pawłem Wielkim.
Skupione i zapłakane twarze ludzi, którzy przez chwilę tylko mogą spojrzeć na doczesne szczątki Papieża. Tak wygląda jedna część odwiedzających. Inni wyciągają szyje i ręce z aparatami fotograficznymi, żeby uwiecznić ostatnie spotkanie. Nie wygląda to najlepiej. W tym momencie podejmujemy decyzję, że nie będziemy robić zdjęć. To czas na ostatnią rozmowę z Ojcem.
Patrząc na drobne, wyniszczone chorobami ciało Ojca Świetego nie mogę oprzeć się refleksji, że na wzór Chrytusa złożył Bogu ofiarę z samego siebie. Spalił się do końca. Poświęcił się bez reszty. Za to wszystko dziękuję Panu Bogu w modlitwie. Jednocześnie pytam sam siebie, na ile ja potrafię w ten sposób służyć Temu, który mnie powołał?
Wieczór przed pogrzebem
Reklama
Wychodząc z Bazyliki, widzimy pusty, zamknięty Plac św. Piotra. Prosimy policjantów, by pozwolili nam sfotografować przygotowania do pogrzebu. Legitymacje prasowe stają się przepustką. Możemy swobodnie poruszać się po placu. Podchodzimy do grupy ludzi czekających na wejście do Bazyliki. Są wśród nich Polacy ze wszystkich stron naszego kraju. - Ile czekacie? - Około 4 godzin. - Zmęczeni? - W takiej chwili nie czuje się zmęczenia - odpowiada jedna z oczekujących. Zaraz za Polakami do wejścia przygotowuje się cały oddział Obrony Cywilnej. Funkcjonariusze i wolontariusze przyjechali tu z całej Italii. - Chcę podziękować Papieżowi - mówi Marco z Sardynii.
Na Placu, oświetlonym sztucznym światłem, widać ostatnie przygotowania. Służby porządkowe rozstawiają barierki, dzieląc tę ogromną przestrzeń na sektory. Jeszcze przez chwilę można pomodlić się w miejscu, gdzie stoją zapalone znicze i leżą rozłożone transparenty z całego świata. Za moment także to miejsce zostanie uprzątnięte.
Prowadząca do Watykanu Via della Concilliazione również jest zamknięta. To przy niej usadowiły swych reporterów największe stacje telewizyjne świata. Jest godzina wieczornych wiadomości, kilku dziennikarzy nadaje przed kamerami relacje na żywo. Wzdłuż ulicy co kilkaset metrów stoją potężne telebimy. Na razie widać na nich wnętrze Bazyliki św. Piotra. Jutro ci, którzy nie dostaną się na plac, będą mogli zobaczyć na nich transmisję z pogrzebu.
Rzym zapełnia się Polakami. Mimo że noc jest wyjątkowo chłodna, wielu z nich kładzie się na chodniku, otulając się śpiworami i kocami. Służby porządkowe rozstawiają przy ulicach palety z wodą mineralną dla uczestników jutrzejszej uroczystości.
Pogrzeb
Dostanie się na Plac św. Piotra w piątkowy poranek graniczy niemal z cudem. Inaczej niż podczas wszystkich uroczystości Włosi zaczynają wpuszczać wiernych dopiero 2 godziny przed rozpoczęciem Mszy św. Zwykle o tej porze już nie można było wejść na miejsce celebry.
Mimo że mamy ważne przepustki z Sekretariatu Stanu, z trudem pokonujemy kolejne policyjne kontrole, obficie się tłumacząc. Nagle nasz los się odmienia. Przed nami podąża jakiś włoski purpurat. Dołączamy się do niego i przechodzimy nie niepokojeni przez kilka posterunków. Gdy biskup wchodzi do wnętrza Watykanu, opiekę nad naszą grupą przejmuje jakiś mężczyzna, który toruje nam drogę, głośno krzycząc: „Concelebranti, concelebranti!”. W ten sposób dostajemy się na Plac św. Piotra, gdzie za godzinę ma zacząć się uroczystość.
Nad Placem powiewają tysiące flag, głównie polskich. Z każdego kąta słychać też polski język. Można poczuć się jak w Ojczyźnie. Po chwili spotykamy wikariusza generalnego archidiecezji moskiewskiej ks. prał. Andrzeja Steckiewicza. Od niego słyszymy smutne wieści o tym, jak w Rosji próbuje się zdyskredytować dzieło Ojca Świętego. Niektórzy deputowani do Dumy próbowali nawet uchwalić rezolucję, wzywającą media do ograniczenia liczby programów poświęconych Janowi Pawłowi II. Wielkości chwili nie były też w stanie sprostać inne władze Rosji. Początkowo delegacji państwowej na pogrzeb miał przewodniczyć polityk w randze wiceministra. Ostatecznie, gdy prezydent Putin zorientował się, jaka jest ranga wydarzenia, postanowił wysłać premiera - mało znanego szerszej opinii publicznej Michaiła Fradkowa. Także Patriarchat Moskiewski wydelegował „człowieka nr 2” - metropolitę Kiryła, skądinąd jednego z najzacieklejszych wrogów Kościoła katolickiego.
Przed 10.00 milkną rozmowy. Rozpoczyna się uroczystość pogrzebowa. Kiedy w drzwiach Bazyliki św. Piotra pojawia się trumna z ciałem Jana Pawła II, na Placu rozlegają się rzęsiste oklaski. Tysiące flag i transparentów unoszą się w górę. Klaszczący nie wznoszą żadnych okrzyków, świadectwem ich uczuć są płynące po policzkach łzy. Oklaski wydają się nie kończyć, tak jakby wielomilionowy tłum chciał jak najdłużej zatrzymać przy sobie swego Ojca. W końcu jednak dziekan Kolegium Kardynalskiego rozpoczyna Mszę św. W eter płynie łacińska modlitwa: in Nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti... Twarz kard. Josepha Ratzingera również zdradza wzruszenie. Tak głębokie, że prawa dłoń nawet nie kreśli do końca znaku krzyża na rozpoczęcie Eucharystii...
Operatorzy telewizyjni wciąż pokazują leżącą na trumnie księgę Ewangelii, którą wiatr kartkuje i wreszcie zamyka. Jak zauważają wierzący mocno w siłę symboli Włosi, ewangeliarz zamknął się na początku, nie na końcu. - To znak dla nowego Papieża - mówi ktoś cicho. - Ma on jak Jan Paweł II czerpać siłę z Pisma Świętego.
Za chwilę kard. Ratzinger rozpoczyna kazanie. Bardzo proste i bardzo głębokie. Przypomina w nim polską młodość Jana Pawła II, Jego fascynację kulturą i sztuką, otwartość na młodzież. Przypomina świadectwo życia i oznajmia, że Papież nam błogosławi z okna w Domu niebieskiego Ojca. Siła tych słów uświadamia wielu z nas, że Jan Paweł II nie odszedł od nas, lecz żyje i nadal opiekuje się Nawą Piotrową.
Uczestnicy Liturgii przeżywają ją bardzo dojrzale. Wiele osób wyspowiadało się już na Placu. Do Komunii św. podążają niemal wszyscy. Włosi chyba nie są przygotowani na taką sytuację: po kilku minutach brakuje konsekrowanych komunikantów. Czekamy, aż przyjdą następni kapłani. Mimo to nie każdy może podczas tej Mszy św. przystąpić do Stołu Pańskiego.
Liturgię kończy obrzęd pogrzebowy odprawiony w rycie wschodnim - piękne śpiewy żałobne wykonywane w języku greckim. I jeszcze końcowe oklaski, będące pożegnaniem i hołdem Janowi Pawłowi Wielkiemu. Kard. Ratzinger doskonale wie, jaką miłością darzą Papieża Polaka ludzie na całej ziemi. Dlatego nie przerywa trwającego wiele minut aplauzu, pozwalając na ten niecodzienny, jak na uroczystość pogrzebową, znak miłości i przywiązania. Intencje wiernych wyczuwają też niosący trumnę, ukazując ją zgromadzonym.
Zwycięstwo wiary w nieśmiertelność
Uczestniczyłem w swoim życiu w wielu pogrzebach. Nigdy jednak nie spotkałem takiej atmosfery, jak ta, która wtedy panowała na rzymskim Placu św. Piotra. Smutek i żal - uczucia, jakie zawsze towarzyszą ludziom w chwili utraty kogoś bliskiego, mieszały się tam z prawdziwie chrześcijańską nadzieją na spotkanie z Papieżem w wieczności. Łzy przeplatały się z uśmiechem, wyrażającym radość, że Ojciec Święty już nie cierpi i jest w Domu Ojca, do którego pielgrzymował całe swe życie. Mówiły też o tym liczne transparenty z napisem „Santo subito”, wzywające do szybkiej beatyfikacji i kanonizacji Papieża Polaka.
Truizmem będzie powtarzanie, że pontyfikat Jana Pawła Wielkiego zmienił świat. Nie mniej jednak niż wszystkie papieskie wysiłki świat zmieniły ostatnie dni życia Papieża: jego straszne cierpienie oraz śmierć. Odkłamana została prawda o człowieku. Prawda, która mówi, że na ziemi jesteśmy tylko przechodniami, zaś Ojczyzna nasza jest w niebie.