Mija miesiąc od śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II. Pozwala to na refleksje związane z wszystkim, co towarzyszyło temu wydarzeniu. Mamy jeszcze w pamięci zainteresowanie mediów wieściami płynącymi z Watykanu; na chwilę ucichły krytyki „konserwatywnych” poglądów Papieża, nie dało się słyszeć ośmieszających go komentarzy. Świat zmienił nagle zdanie - dostrzegł w nim człowieka wielkiego, szanowanego nawet przez tych, którzy różnili się znacznie od niego w swych poglądach. Podkreślano wielki wkład Jana Pawła II we wprowadzanie pokoju na świecie, zauważano troskę, z jaką ujmował się za biednymi i potrzebującymi.
Pogrzebowi towarzyszyły spektakularne pojednania przywódców narodów i religii, zwaśnionych krajów czy kibiców klubów sportowych. Wydawało się, że dopiero po śmierci dowartościowano osobę i dzieło tak znamienitego syna polskiej ziemi; wydawało się, że dopiero po śmierci działalność Ojca Świętego wyda prawdziwy plon. Zastanawiano się, jak nie zmarnować tego ogromu dobra, który został wyzwolony w ludziach na wieść o odejściu Papieża. Czy jednak na długo to wystarczyło?
Już nazajutrz po pogrzebie niektórzy przywódcy państw zaczęli dementować wiadomości o pojednaniu z wrogami; pod koniec pierwszej kolejki rozgrywek piłkarskich doszło do bijatyk pośród fanów poszczególnych drużyn, a dziennikarze niektórych mediów wrócili do tradycyjnie nieprzychylnego wyrażania się o Janie Pawle II - wróciły zarzuty o konserwatyzm, zamknięcie na potrzeby dzisiejszego świata, itd. Ktoś powiedział z przekąsem, że „skończył się okres ochronny”. Jakże to przykre i smutne. Jakże krótkotrwałe są te spontaniczne nawrócenia, przemiany, pojednania. Po raz kolejny okazuje się, że co nagle się zjawia, równie szybko przemija. To właśnie dlatego liczy się przede wszystkim wytrwałość w wierze, zakorzenienie w Bogu i Ewangelii. Jeśli tego zabraknie, nawet najwspanialsze obietnice i postanowienia szybko zostaną zarzucone, zapomniane.
Sytuacja ta przypomina mi postawę ludzi, którzy lekceważą podstawowe praktyki religijne, zwykłe sposoby umacniania i zachowywania wiary, a gonią za wydarzeniami „cudownymi”, nadzwyczajnymi. Szukają prywatnych objawień, ekscytują się pogłoskami o rzekomych cudach, nie widząc, że prawdziwy Chrystus jest tuż obok. Nie trzeba wyruszać daleko, nie trzeba podejmować nadzwyczajnych wysiłków; wystarczy zwrócić się ku temu, co zostawił nam Zbawiciel, a Kościół przekazuje i podaje do wierzenia.
Pozwolę sobie na jeszcze jedną refleksję związaną ze śmiercią Jana Pawła II. Tak wielu ludzi okazywało wzruszenie, nawrócenie; podkreślało swe związki z Papieżem Polakiem. Ale wydawało mi się niejednokrotnie, że nie tyle chodziło o uznanie dla Ojca Świetego, co raczej o szukanie powodów do samozadowolenia, do poczucia wyższości wypływającego z przynależności do tego samego narodu; nazwijmy sprawę po imieniu: chodziło o jakiś „narodowy egoizm”. Wielki żal, że podczas ceremonii pogrzebowych prawie nie zaistniały akcenty polskie, że ciało Papieża nie wróciło do Polski. Jakby ludzie ci nie zdawali sobie sprawy, że od momentu wybrania Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową stał się on głową całego Kościoła powszechnego. Nie przestał być Polakiem, ale nie tylko my mieliśmy do niego prawo.
Mam jednak nadzieję, że postać, życie i śmierć Jana Pawła II wywarły trwałe piętno na postawach życiowych wielu ludzi. Mam nadzieję, że mimo pewnego rozczarowania nietrwałością ludzkich nawróceń, jest mnóstwo tych, którzy wytrwali w podjętych postanowieniach i pozostaną na stałe bliżej Boga i Kościoła. Nie wracajmy do postaci Jana Pawła II jako do historii przeszłej - przecież wierzymy w życie wieczne, w to, że on wciąż żyje i oręduje za nami. Niech jego nauczanie i przykład życia po najdłuższe czasy będą dla nas wzorem pójścia za Jezusem i praktykowania wiary. To najlepszy hołd, jaki możemy złożyć Janowi Pawłowi II Wielkiemu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu