Mariusz Rzymek: - Jest Pan ojcem sześciorga dzieci, prywatnym przedsiębiorcą, prezesem oddziału Akcji Katolickiej w Międzyrzeczu. Jak Pan stara się godzić te obowiązki?
Roman Królak: - Mam świadomość, że w pierwszym rzędzie jestem ojcem, a dopiero później szefem firmy „Ekspert” czy prezesem parafialnego oddziału Akcji Katolickiej. Jasne poukładanie sobie priorytetów sprawia, że nie zatracam się w pracy kosztem rodziny. Nawet, gdy w interesach jestem zmuszony jechać gdzieś daleko od domu, to wiem, że po powrocie będę starał się zrekompensować najbliższym dni rozłąki.
- Rozpoczynając życie małżeńskie zakładał Pan stworzenie wielodzietnej rodziny?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Nic w tym względzie nie planowałem. Można wręcz powiedzieć, że ta wielodzietność przyszła niepostrzeżenie. Pierwsze dziecko, drugie, kolejne, stały się wyznacznikami miłości mojej i małżonki, a zarazem znakiem Bożego błogosławieństwa. Czegoś takiego nie można odrzucić.
- Łatwo mieć wiele dzieci, gdy jest się człowiekiem majętnym. Czy gdyby nie miał Pan tylu pieniędzy co teraz, też cieszyłby się z gromadki dzieci?
- To nie było tak, że od razu zacząłem żyć na takim poziomie, jak teraz. Gdy urodziło się pierwsze dziecko byłem na bezrobociu. Na dodatek dom, w którym po ślubie zamieszkaliśmy z małżonką, wymagał remontu. Żyliśmy w trudnych warunkach. Przez miesiąc zamiast dachu nad głową mieliśmy tylko folię. Mimo to zaryzykowałem i zdecydowałem się wziąć kredyt, by otworzyć firmę. Większą część zaciągniętej pożyczki (2 tys. zł) przeznaczyłem na zakup malucha. Było to bodaj w 1991 r. Od tego czasu systematycznie poprawiał się nam standard życia i mogliśmy sobie na coraz więcej rzeczy pozwolić. Nie jest jednak tak, że zapomniałem co to znaczy być posiadaczem pustego portfela. W tych chudych latach miałem marzenie, by kupić kilogram bananów i samemu je zjeść. Teraz mogę się z tego tylko śmiać. Ten okres nauczył mnie jednak czegoś ważnego. Człowiek, który truje się myślami o swoim nieszczęściu, powoli się zabija. W takich sytuacjach nie ma więc co przybierać postawy męczennika, zwłaszcza, że dzieci nim człowieka nie czynią. Wręcz przeciwnie, ubogacają, tylko trzeba się na dar w ich osobach otworzyć.
Reklama
- Obcy ludzie nie wytykają Panu tak dużej liczby dzieci, przecież to teraz niemodne?
- W miejscowości, w której mieszkam, jest na szczęście sporo podobnych rodzin. Niemal po sąsiedzku żyje rodzina z ośmiorgiem dzieci, a jest też i taka, która dochowała się jedenaściorga pociech. Można powiedzieć, że w Międzyrzeczu model rodziny wielodzietnej dobrze się trzyma.
- Najczęściej rodzinom wielodzietnym przypisuje się niski status społeczny i ekonomiczny. Czy zna Pan jakieś wyjątki od tej reguły, wyłączając siebie oczywiście?
- Twierdzenie, że rodziny wielodzietne tworzą margines biedy, to spore uproszczenie. Osobiście znam ojców, prawnika i geodetę, którzy mają czwórkę dzieci, a mimo to nie sposób ich zakwalifikować do grona ludzi biednych czy niedouczonych. Ich przykłady pokazują, że nie warto wierzyć w stereotypy.
- Wiele osób w obawie przed wielodzietnością wybiera antykoncepcję, mimo, że jest ona sprzeczna z nauką Kościoła. Nie myślał Pan o tym, by w ten sposób regulować ilość dzieci w swojej rodzinie?
- Niemal wszyscy małżonkowie stają przed tym dylematem: wybrać czy odrzucić antykoncepcję. My zdecydowaliśmy się na to drugie rozwiązanie. W końcu Pan Bóg dał nam płodność żebyśmy się rozmnażali. Dał jednocześnie rozum i wolną wolę żebyśmy korzystali z tego, nie do woli, ale wtedy, gdy można. Myślę, że wiele osób to rozumie. Stąd ze strony naszych przyjaciół czy znajomych nigdy nie było jakichś wścibskich docinek, by ograniczyć współżycie lub stosować antykoncepcję.
- Co Pan sądzi o dosyć dobrze sytuowanych małżeństwach, które decydują się tylko na jedno dziecko?
- Ci, co decydują się na jedno dziecko, na pewno sporo tracą. Zamiast patrzeć na to, co jest sednem naszego życia, uciekają w radości tego świata, w zdobywanie pieniędzy. Po prostu wybierają wygodnictwo, a przez to zachowują się aspołecznie. W końcu niż demograficzny, do którego zaistnienia się przyczyniają, jest zagrożeniem dla istniejącego systemu emerytalnego. Dziwię się tylko, że tak spokojnie podchodzą do tego problemu politycy. Oni muszą zrozumieć, że odwrócić tę sytuację może jedynie promocja wielodzietności, której wyznacznikiem będzie odpowiedni system uregulowań prawnych. I nie chodzi tu o jakąś doraźną pomoc w postaci „becikowego”. Prędzej czy później muszą powstać ulgi lub zwolnienia podatkowe dla rodzin wielodzietnych. Dopiero wtedy będzie można mówić o polityce prorodzinnej państwa.
- Czy Pana żona pracuje?
- Moja żona nie dość, że spełnia rolę matki i żony, to na dodatek czynnie angażuje się w działalność firmy. Prowadzi księgowość i segreguje dokumenty potrzebne do zeznań podatkowych. Jej aktywność nie ogranicza się jedynie do tzw. typowych zajęć kobiecych.
- Czy zaangażowanie zawodowe żony nie odbywa się kosztem wychowania dzieci?
- Trudno żeby kobieta zajmowała się stricte działalnością gospodarczą, a nie była w domu. Myślę, że w tym względzie zachowujemy zdrowe proporcje. Na dodatek korzystamy z takiego dobrodziejstwa, jakim jest babcia. W ten sposób dzieci mają stale zapewnioną opiekę ze strony naszych najbliższych bądź nas samych. Staramy się także, by czas pozalekcyjny wypełniały im jakieś twórcze zajęcia, czy to korepetycje czy też lekcje umuzykalniające. Na razie to wychowanie idzie chyba w dobrym kierunku. Trzej nasi synowi są np. ministrantami w parafii.
- W jaki sposób staracie się Państwo wpoić swoim dzieciom wyznawane przez siebie normy i wskazania moralne?
- Przekazywanie tych wartości odbywa się w sposób niezauważalny. Raczej dzieci chłoną je z postawy rodziców niż są o nich pouczane.
W procesie wychowawczym trudno jest mówić o własnych sukcesach. Nie można tu wierzyć we własne siły, trzeba zaufać Opatrzności. Będąc ojcem sześciorga dzieci wiem o czym mówię. Niekiedy człowiek szarpie się z samym sobą. Gdy nawarstwiają się problemy, pyta Boga dlaczego tyle ich naraz spada. Później okazuje się jednak, że była to jeszcze jedna z wielu prób, jakie zafundowało nam życie. Próba na szczęście zwycięska.