Maria Kaproń: - Jak jest Twoja recepta na szczęście?
Ligia Lalewicz: - Podążać za swoimi marzeniami, tymi, które najczęściej spełniają się, a nie jak śpiewa Jurek Połomski „iść za marzeniem co się nie spełni i zapłacić za to najwyższą cenę....”.
- Jakie były Twoje marzenia od najmłodszych lat?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Śpiewać, śpiewać, śpiewać i to na scenie.
- To chyba naturalne, jesteś wnuczką Jerzego Lalewicza, dyrektora i profesora Konserwatorium w Krakowie.
- Tak, jestem bardzo dumna z mojego dziadka, napisał operę „Ligia” i chyba stąd moje imię.
Reklama
- Jaki repertuar najbardziej lubisz? Jakie były początki Twojej wielkiej kariery o międzynarodowym już zasięgu?
- Gdy zostałam dyplomantką klasy śpiewu, pojechała wraz z mężem dziennikarzem do Lublina, do tamtejszej operetki. Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że najbardziej pasuje do mojego głosu repertuar oratoryjno-kantowy, więc przeniosłam się do Filharmonii w Łodzi. Tam śpiewałam 17 sezonów. Śpiewałam w „Requiem” Verdiego, Mozarta, w „Wojennym Requiem” Brucknera, w okresie świąt Bożego Narodzenia aktualny był „Mesjasz”, a także wokalne partie do utworów Pendereckiego i Góreckiego, łącznie 123 utwory.
- Dlaczego preferujesz taką muzykę?
- Tam jest tyle arii, recytatywów, duetów, ansambli, chórów. Oratoria to forma muzyki dramatycznej związanej z tekstem o tematyce religijnej, to bardzo piękna muzyka, wszechstronna i barwna, wiele tekstów śpiewa się po łacinie. Dlatego tak bardzo lubię śpiewać w kościele podczas Mszy św. i innych uroczystości.
- Pamiętasz naszą rozmowę sprzed 10 lat? Zatytułowałam ją: „Uwielbiam śpiewać na chwałę Bożą?”. To był mój wniosek z całej rozmowy z Tobą.
- O tak, to prawda, bo kto śpiewa dwa razy się modli. W kościele jest specyficzny nastrój. Śpiewałam dla Jego Ekscelencji, arcybiskupa Chicago kardynała Franciszka George, dla monsignora Stanisława Milewskiego w kościele Trójcy św., dla Związku Pancerniaków i jeśli się nie mylę, to śpiewałam we wszystkich kościołach w Chicago. 13 grudnia z okazji 15-lecia Radia Maryja śpiewałam w kościele św. Stanisława Biskupa i Męczennika, gdzie proboszczem jest ks. Antoni Dziorek, który był inicjatorem wspaniałego prezentu pod choinkę tj. zainstalowania telewizji TRWAM. Prawie w każdym miesiącu śpiewam dla Radia Maryja, jak również w koncertach charytatywnych na rzecz Radia Maryja.
W kościołach najczęściej śpiewam „Ave Maryja”. Dla mnie muzyka to niebo na ziemi. Ciągle pamiętam słowa dyrygenta Henryka Czyża, który po uniesieniu batuty mawiał: „Proszę państwa... niebo się otwiera!”.
- Jakie uczucia i emocje towarzyszą Ci podczas śpiewania?
- Czasem ponoszą mną mimo woli, a nawet wbrew i bez woli, wcielam się w te postacie, ale zawsze pamiętam o dyscyplinie i umiarze we wszystkim, aby nie „przedobrzyć”, bo muzyka powinna i najczęściej jest terapią dla „zmęczonej” duszy.
- Czy gra na skrzypcach pomogła Ci w karierze wokalnej?
- O tak, poszerzyły moją wyobraźnię muzyczną i wzmocniły głos. Kiedyś grałam na skrzypcach w operetce. Również uczyłam gry na skrzypcach i fortepianie.
- Czy łatwo zostać Twoim przyjacielem? Co cenisz w ludziach?
- Na szczęście mam wielu przyjaciół. Najbardziej cenię naturalne i szczere zachowanie oraz humor. To takie piękne i zdrowe dla nas wszystkich. Podziwiam szlachenych altruistów i wszystkich działaczy akcji charytatywnych, gdy uczestniczę w takich przedsięwzięciach, to czuje się lepsza.
- Bywasz w Polsce?
- Pamiętają o mnie i zapraszają. W 2004 r. śpiewałam w Łodzi na wielkim otwarciu nowego budynku Filharmonii, a w 2005 r. na 90-leciu Filharmonii Łódzkiej.
- Jak oceniasz Polonię w USA?
- Zapracowana, zabiegana, ale chętnie gromadzi się w kościołach i na uroczystościach, szczegoólnie patriotycznych, to tak ciągle polska, romantyczna dusza.
- Co, Twoim zdaniem, dajesz ludziom śpiewając?
- Po koncercie mówią o wzruszeniach, o ciekawej „innej” interpretacji utworu, proszą o kasety i płyty, a ja dopiero przymierzam się do zrobienia albumu moich wspomnień i do nagrania płyty. Miałam swoje 5 minut w Polsce i w Ameryce. Najlepsza muzyka wywodzi się z ludzi, jej twórcą był najczęściej bezimienny geniusz.
- Czy trudne jest życie artystki wszędzie rozpoznawanej?
- Ależ nie... świat jest taki piękny, tyle może być szczęścia i wzajemnej życzliwości oraz miłości. Uśmiech i życzliwość nic nie kosztują, a dają tyle optymizmu i chęci do życia i pracy. Dzielmy się więc tym jak chlebem.
Ligia Lalewicz - mezzosopran liryczny
Dyplomatka Konserwatorium Muzycznego w Kielcach, wydział wokalny i skrzypiec. Karierę artystyczną rozpoczęła w Lubelskiej Operetce, następnie śpiewała w Filharmonii i w Teatrze Wielkim w Łodzi. Potem były występy w Niemczech, Grecji, Austrii i w Związku Radzieckim. Często współpracowała z Łódzką Wytwórnią Filmów Fabularnych.
Od 1988 r. przebywa w Chicago, śpiewając na galach i spektaklach operetkowych w the International Music Theatre oraz w Polskim Teatrze Dramatycznym. Często występuje na uroczystościach polonijnych i kościelnych nabożeństwach w wielu stanach, ale najczęściej w Chicago i na Florydzie, gdzie współpracuje z lady Blanką Rosemsiel, dyrektorem amerykańskiego Instytutu Kultury Polskiej w Miami. Uczestniczyła w znanym balu „Polonaise”, śpiewając z Johnem Waynem (juniorem) światowej sławy śpiewakiem.
Uczestniczyła w około 850 imprezach. Chętnie bierze udział w imprezach charytatywnych.
Atuty Ligii to: uroda, niezwykła barwa głosu i urok osobisty. Śmiało stwierdzić, że jest ambasadorem polskiej kultury w Ameryce i jej życiorys byłby dobrym scenariuszem na film.