Na parkingu nieopodal przystanku bawiła się grupka dzieci w
różnym wieku. Dziewczynki grały w klasy, chłopcy stali obok i przyglądali
się z zainteresowaniem. Rozległy się nawet oklaski, gdy dziewczynka,
najwyżej czteroletnia, przeskoczyła zgrabnie przez wszystkie narysowane
na asfalcie linie. Chwilę później, gdy inna dziewczynka przewróciła
się, wszystkie dzieci podbiegły i ostrożnie pomogły jej się podnieść,
a nawet owinęły chusteczką ranę na dłoni. Dzieci sprawiały wrażenie
dziwnie zgodnych i troszczących się o siebie przyjaciół. To był rzadki
widok. Z reguły gromadki wyrostków godzinami wałęsające się po Rynku
Wieluńskim wydawały dzikie okrzyki, często zauważyć też można było
poszturchiwanie najmniejszych i siarczyste przekleństwa nawet wśród
dziewczynek. Ta grupka przykuła wzrok ludzi stojących na przystanku.
To był w istocie rzadki widok. Uwagę też zwracał biedny, ale schludny
wygląd wszystkich dzieci. Widać, że ubrania pochodziły z lumpeksu,
ale były czyste i zacerowane.
Starsza pani z podziwem zagadnęła stojącego najbliżej
chłopca:
- Jak wy się potraficie troszczyć o swoje koleżanki i
w ogóle o siebie nawzajem.
- To nie są moje koleżanki ani koledzy - odparł chłopiec
lekko zdyszany.
- A kto? - spytała zdziwiona starsza pani.
- To moje siostry i bracia - wyjaśnił chłopiec i odwracając
się na pięcie rzucił przez ramię - przepraszam, ale muszę wracać,
bo na mnie czekają - i pobiegł w kierunku bawiących się dzieci.
- Siedmioro dzieci? No, no, no - uśmiechnęła się ironicznie
kobieta w średnim wieku z dużym kokiem na głowie i paznokciami pomalowanymi
na jaskrawoczerwony kolor.
- A co panią tak dziwi? - spytała starsza pani.
- Jak można mieć dzisiaj tyle dzieci? - odburknęła kobieta
z kokiem, tym razem już ze złością w głosie - przecież biedę i patologię
tylko się w ten sposób produkuje. Kto to słyszał, żeby mieć tyle
dzieci. Trzeba być zupełnie niedzisiejszym - dodała po chwili.
- A gdzie tu pani widzi patologię? - włączył się do rozmowy
młody chłopak wyglądający na studenta pierwszych lat studiów - nie
widzi pani, jak te dzieci się kochają? Gdzie pani znajdzie dzisiaj
takie wychowanie? Na pewno im nie na wszystko starcza, może nawet
na najpotrzebniejsze rzeczy brakuje, a wcale nie widać między nimi
zazdrości.
- A nie mogłyby się kochać, jakby ich było dwoje? Za
to na pewno rodzice mieliby więcej pieniędzy na porządne ciuchy,
na przykład na jakieś dobre dżinsy - mówiła kobieta z kokiem. - O,
widzi pan, żadne z nich nie ma nawet walkmana. Widział pan dzisiaj
dziecko bez walkmana? W szkole, gdzie chodzi mój syn, to nawet dzieci
mają już komórki.
- I co z tego? - odpowiedział pytaniem chłopak - ja bym
wolał, żeby moje dzieci, jak będę je miał, nie miały walkmanów ani
komórek, a żeby się tak kochały, jak te przed nami.
- A gdzieś się pan taki uchował? - zaśmiała się kobieta,
poprawiając koka. Jaskrawy lakier na paznokciach błysnął w słońcu.
- Widać, że nie ma pan jeszcze własnej rodziny, to pan sobie moralizuje,
ale jak tylko zacznie pan walczyć, żeby przeżyć od pierwszego do
pierwszego, to panu już takie pomysły o miłości nie będą po głowie
chodziły. Bo ja, proszę pana, nigdy bym moim dzieciom w ciucholandzie
nie kupowała. Chyba bym się ze wstydu spaliła. Dziecko, żeby się
dobrze czuło, to musi wyglądać tak jak jego koledzy w szkole i żadną
miłością się tego nie nadrobi.
Najwyższy z całej gromadki chłopiec podbiegł do kobiety
z kokiem i spytał grzecznie:
- Która godzina, proszę pani?
Kobieta zamilkła na chwilę zaskoczona uprzejmym tonem,
lecz po chwili odpowiedziała, zerkając na zegarek.
- Czas już, mama zaraz wróci z pracy, trzeba posprzątać
w domu - powiedział do swojego rodzeństwa. Dzieci wzięły się za ręce
i skierowały w stronę pobliskich kamienic. Wysoki chłopiec wziął
na plecy najmłodszą siostrę, która zaczęła narzekać, że jest zmęczona.
Po chwili szczęśliwa gromadka zniknęła w bramie starej kamienicy,
w której dwóch mężczyzn w nieokreślonym wieku sączyło leniwie piwo,
zaciągając się wyciągniętymi z kieszeni petami.
Pomóż w rozwoju naszego portalu