Reklama

Relacja z Nowego Jorku

Ona tam była

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W momencie ataku terrorystycznego na Amerykę - 11 września 2001 r. o godz. 8.46 inż. Leokadia Głogowska znajdowała się w swoim biurze na 82. piętrze World Trade Center. Z najnowszych danych wynika, że w tej ogromnej nowojorskiej tragedii zginęło ponad 3 tys. ludzi. Wśród osób, które się wtedy uratowały, jest Leokadia Głogowska - dziś Amerykanka, ale też rodowita strzegomianka i... dawna uczennica Prywatnego Liceum Ogólnokształcącego Sióstr Niepokalanek im. Marceliny Darowskiej w Wałbrzychu. Kiedy rozmawiałyśmy przez telefon trzy miesiące po tragedii, w Polsce była głęboka noc, natomiast w Nowym Jorku zaczynał się wieczór. Kilka minut wcześniej Pani Leokadia wróciła z pracy. - Nasze biuro znajduje się obecnie w zupełnie innym miejscu - wyjaśniała. Jej głos był spokojny, ale stanowczy. Godząc się na rozmowę, podkreślała, iż bardzo trudno będzie jej mówić o tragedii, która w jej świadomości i sercu wyryła głęboką ranę.

Droga do Ameryki

- W Ameryce to już będzie moja 15. Wigilia - opowiada. - Z zawodu jestem inżynierem budownictwa lądowego.
- Wiem, że ukończyła Pani szkołę średnią w Wałbrzychu. Jak Pani ją wspomina? - pytam na początek.
- Tak, to prawda. Wspominam ją bardzo mile. Muszę od razu dodać, że to była nietypowa szkoła. Trzeba wiedzieć, że w Polsce panował wtedy komunizm, a ja w tym czasie chodziłam do szkoły prywatnej, katolickiej. W tamtych czasach rzadko się to zdarzało. Szkoła była jednak na bardzo wysokim poziomie. Wyniosłam z niej doskonałe przygotowanie. Wspominam często zwłaszcza Danutę Rautszko, która uczyła mnie matematyki, i s. Paulę, która przygotowywała mnie z fizyki. Te nauczycielki dały mi bardzo dobre podstawy, dzięki czemu mogłam potem w Ameryce daleko zajść, jeśli chodzi o poziom wykształcenia i stanowisko, jakie dostałam w WTC. Jestem absolwentką Politechniki Zielonogórskiej. Studiowałam też w Ameryce na Uniwersytecie Nowojorskim. Mam pracę w firmie rządowej - New York Metropolitan Transportation Council, która zajmuje się budową dróg i autostrad. Żeby ją otrzymać, musiałam jednak zdać specjalny egzamin i te podstawy z fizyki i matematyki, które wyniosłam ze szkoły średniej, bardzo mi się przydały podczas wszystkich egzaminów zdawanych w Ameryce.

Gdy świat wstrzymał oddech

W momencie uderzenia samolotu w wieżę WTC Leokadia Głogowska znajdowała się w biurze firmy na 82. piętrze tego liczącego 107 pięter nowojorskiego wieżowca.
- W wieży pracowałam od ośmiu lat - opowiada. - 11 września do pracy na Manhattanie przyjechałam, jak zawsze, na godzinę 7.30. Podwiózł mnie samochodem mąż. Robił to zresztą regularnie, bo tak było nam wygodniej. Dzień wyglądał jak zwykle. Pamiętam, że zanim wysiadłam z samochodu, mąż pocałował mnie jeszcze na pożegnanie. Miałam taki zwyczaj, że po wjechaniu windą na swoje piętro, a byłam zwykle pierwsza, odsłaniałam żaluzje i patrzyłam przez okno. A widok stamtąd był tego dnia naprawdę przepiękny. Panowała doskonała widoczność. W zasięgu oka miałam miasto na odległość co najmniej 80 mil, a daleko na horyzoncie widziałam taflę oceanu. Pracowałam spokojnie gdzieś do za piętnaście dziewiąta. I nagle usłyszałam niesamowity huk, połączony z syczącym hałasem. Temu hukowi towarzyszyło momentalne przechylenie wieżowca w jedną stronę. Wyskoczyłam zza biurka. Myślałam, że wieżowiec się przewraca, ale on się z powrotem odchylił - jakby złapał równowagę i stanął. Byłam przekonana, że to trzęsienie ziemi. Pomyślałam, że powinnam leżeć na podłodze i czekać, aż to wszystko minie. Z lekcji fundamentowania ze studiów wiem, że ten wieżowiec ma taką konstrukcję, iż trzęsienia ziemi mu nie zaszkodzą. Nikt, kto nas uczył, nie brał pod uwagę aż tak strasznego terrorystycznego ataku. Jednak w tym momencie jeden z naszych szefów, a było to w tej samej sekundzie, zaczął wrzeszczeć do nas, że mamy natychmiast uciekać. Chwyciłam torebkę i w sekundzie opuściłam biuro, bo już gęsty dym docierał do nas. Samolot uderzył piętro nad nami, ale my jeszcze nie wiedzieliśmy, co to było. Na korytarzu snuł się już gęsty szary dym. Dobiegłam do schodów. Zaczęliśmy uciekać w dół. Nasze zejście na ulicę trwało ponad godzinę. Zanim to nastąpiło, w pewnym momencie zrobił się niesamowity tłok. Na co dzień jestem w rodzinie uważana za "panikarę", ale też jestem osobą wierzącą. Przez całą drogę w dół gorąco się modliłam i to mi pomogło utrzymać spokój. Myślę, że Opatrzność czuwała nade mną. Uświadomiłam to sobie szczególnie wtedy, gdy dowiedziałam się, iż wielu ludziom, nawet z niższych pięter, nie udało się uciec. To straszne, ale ci z góry, nad piętrami, gdzie uderzył samolot, nie mieli żadnych szans na przeżycie, bo jeśli nawet jeszcze żyli, to mieli odcięty odwrót. Byłam w tym wieżowcu, w który uderzył pierwszy samolot. Sądzę, że u nas było największe zaskoczenie -
p. Leokadia na chwilę milknie.
- Jak zachowywali się wtedy ludzie? - pytam najciszej, jak potrafię, by jej nie zranić.
- Nie było paniki, ale był ogromny lęk, niektórzy ludzie płakali. Obok mnie szła np. kobieta, która przez cały czas się trzęsła. Nie zauważyłam, aby ktoś się przepychał, chciał być jeden przed drugim. Ludzie szli bardzo kulturalnie, chociaż z ogromnym lękiem i bólem w oczach. Pamiętam, że przepuszczono bez słowa mężczyznę, który miał kawałki szkła powbijane w twarz i tak szedł na dół o własnych siłach.

Zaufałam Bogu

To były straszne chwile. Co się w takim momencie myśli? Nie umiem tego powiedzieć. Na pewno pomogła mi modlitwa. Zaufałam Bogu, i to dodawało mi sił! Jeszcze jedno muszę powiedzieć. Gdy wyszłam na ulicę, przed wieżowcami stało mnóstwo gapiów - ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z tymi wieżowcami, stali i patrzyli. Ale coś mi mówiło, żeby jak najszybciej się stąd oddalić. Biegłam co sił. Uciekałam w stronę mostu brooklińskiego. Gdy byłam już za tym mostem, jakieś 5 minut później odwróciłam się i wtedy zobaczyłam, jak jedna wieża osuwała się już w dół. I ci wszyscy ludzie, którzy stali pod tą wieżą, zginęli. Gdybym tam pozostała te 5 minut dłużej, to także by mnie już nie było.
- Czy osoba, której krzyk poderwał Panią do ucieczki, ocalała?
- Tak, ale muszę powiedzieć, że 3 osoby z naszego biura nie zdążyły wyjść, zadusił je trujący dym. Ile mogło być ludzi w tym momencie w WTC, tego nikt nie wie. Było przed godziną 9 i na szczęście nie wszyscy zdążyli jeszcze dotrzeć do pracy. Tutaj się podaje, że w obu wieżowcach pracowało ok. 50 tys. ludzi, a jeszcze ok. 150 tys. przychodziło codziennie w różnych sprawach biznesowych. Tylko do naszego biura miało przyjść po 9 rano kilkanaście osób z zewnątrz na umówione wcześniej spotkanie. Nie oglądam filmów o naszej tragedii. Nie jestem w stanie. Myślałam, że nie wrócę do pracy, że nie będę miała na to siły. Długo budziłam się po nocach z krzykiem, ale z pomocą rodziny i moich wspaniałych mężczyzn: męża Marka i syna Maćka - udało mi się ten lęk pokonać.
- Czy będąc tak daleko za granicą, czuje się Pani nadal Polką? - zapytałam.
- O tak, i to zawsze, choć mam obywatelstwo amerykańskie. Muszę też jednak dodać, że wydarzenie, w którym uczestniczyłam, bardzo zbliżyło mnie do Ameryki. Po prostu poczułam razem z Amerykanami ten wielki ból i czuję się w jakiś sposób bardziej złączona z tym krajem. Ameryka to teraz moja ojczyzna, ale druga. Polką zawsze byłam i będę!

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Pokorny piewca Ewangelii

Niedziela Ogólnopolska 20/2020, str. VIII

wikipedia.org

Taką osobą był św. Bernardyn ze Sieny, który żył i działał w Italii na przełomie XIV i XV stulecia. Jego liturgiczne wspomnienie obchodzimy 20 maja.

Przyszły reformator Zakonu Braci Mniejszych od najmłodszych lat odznaczał się nietuzinkowymi zdolnościami. Choć jego rodzice zmarli, gdy był jeszcze dzieckiem, zdobył szeroką wiedzę, m.in. z prawa i teologii.

CZYTAJ DALEJ

Krajowy duszpasterz Apostolstwa Chorych: wózek inwalidzki i łóżko to narzędzia ewangelizacji

2024-05-20 20:17

[ TEMATY ]

chory

Rido/fotolia.com

„Wózek inwalidzki czy łóżko są ambonami, z których głoszona jest Ewangelia” - podkreślił ks. Wojciech Bartoszek, krajowy duszpasterz Apostolstwa Chorych, który 20 maja w hałcnowskim sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Bielsku-Białej przewodniczył Mszy św. dla uczestników pielgrzymki chorych. W święto Matki Bożej Kościoła u stóp Piety hałcnowskiej modliły się osoby zmagające się z chorobami, niepełnosprawnościami oraz ich bliscy i opiekunowie.

Mszy św. przewodniczył krajowy duszpasterz Apostolstwa Chorych. Przy ołtarzu modlili się inni księża diecezjalni, w tym m.in. bielsko-żywiecki duszpasterz chorych ks. Szczepan Kobielus.

CZYTAJ DALEJ

Lublin. Zapraszamy na Marsz dla Życia i Rodziny

2024-05-21 05:56

Ks. Krzysztof Czajka

Na marsz zapraszają ks. Jerzy Krawczyk, Marika Mierzejewska i abp Stanisław Budzik

Na marsz zapraszają ks. Jerzy Krawczyk, Marika Mierzejewska i abp Stanisław Budzik

Rodzina jest najwspanialszym miejscem do tego, aby życie mogło się rodzić i rozwijać - powiedział abp Stanisław Budzik.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję