Trzecia łza...
Henryk, mąż Mieci, rolnik, jest zaskakująco "ciepły" w rozmowie,
a jego niebieskie oczy są ufne i bardzo smutne. Jest spokojny i cierpliwy,
a przecież oderwałem go od kopania ziemniaków. Członkowie rodziny
byli pierwszymi przejmującymi od Mieci wszystko, co dobre. Sama pochodziła
ze wsi, z rodziny rolniczej, miała cztery siostry. Jedna jest zakonnicą
w zgromadzeniu bezhabitowym. Duch Boży zna tę rodzinę i ten dom.
Barbara wprowadziła mnie w atmosferę rodziny: "Przy Mieci Henryk
dojrzewał do wiary. Od lat codziennie klękała z dziećmi do pacierza.
Modliła się także w jego intencji. Aż przyszedł moment, że... sam
uklęknął i zapłakał. Byli 22 lata w małżeństwie. Mówiła: ´ustąpić
i modlić się´". Henryk wspomina: "Zaraz po ślubie powiedziała: ´Ja
nie będę długo żyć´. Jakoś o tym wtedy zapomniałem. Miecia prowadziła
dom. Gospodarstwo jest zmechanizowane i nie wymagało jej większego
zaangażowania. Miała szczególne nabożeństwo do Matki Bożej, stąd
codzienna modlitwa różańcowa. Odmawiała Koronkę do Bożego Miłosierdzia.
Była w Medjugorie". Przyszedł czas, że także on sam przeżył rekolekcje
Odnowy w Duchu Świętym. "Po rekolekcjach życie stało się bardziej
proste w relacji z żoną. Stało się jednak bardziej skomplikowane
dla mnie samego. Nie na tyle jednak, że nie można być dobrym. I właśnie
pod tym względem jest łatwe. Żadnej zazdrości, całkowita wierność
sobie. Miecia nie mówiła o śmierci do momentu diagnozy choroby nowotworowej.
Kilka miesięcy po jej śmierci pojawił się wewnętrzny bunt, chociaż
przed samą śmiercią mówiła: ´Nie martwcie się, będzie dobrze!´ I...
jest dobrze!".
W rozmowie uczestniczą dzieci Mieci i Henryka. Anka (
21 lat), studentka farmacji w Warszawie: "Codziennie wieczorem klękaliśmy
razem do Różańca. Tak już jest od ostatnich paru lat. Mama była głęboka
wewnętrznie i uczuciowa. Wieczorami rozmawiałam z nią o swoich codziennych
sprawach i kłopotach".
Oglądam zdjęcia Mieci. Radosna twarz, szeroki uśmiech.
Sama stoi zawsze na drugim planie. To nie jest jednak "szara" osoba.
Ona promieniuje radością Bożą.
Tomek (18 lat), licealista w szkole Mieci: "Miałem gorzej
niż inni koledzy. Nigdy nie znałem wcześniej tematów klasówki. Mama
sadzała mnie zawsze w pierwszej ławce, żebym nie miał żadnych pokus.
Zmuszała naszą młodszą dwójkę do nauki. Co czułem podczas Różańca?
Wiedziałem po prostu, że trzeba się modlić".
Najmłodsza Ewa (17 lat), licealistka w innej szkole,
przysłuchuje się cały czas naszej rozmowie. Nie zabiera głosu. Ma
opuszczone powieki. Jest jej bardzo ciężko.
Jedziemy z Anią na cmentarz. Jesienne słońce pomaga odnaleźć
grób Mieci, niczym nie wyróżniający się wśród innych. Krzyż i płyta
z prostą treścią: nazwisko, imię (które nie bardzo lubiła), wiek (
żyła lat 48), data śmierci (29 stycznia 2001 r.). Kilka bukietów
żywych kwiatów, znicze. Modlimy się nad grobem. Mam jednak wyjątkowo
silne i zupełnie zaskakujące odczucie, że tu już nie ma Mieci. Kiedy
pytam Anię, czy rozmawia z mamą, patrzy na mnie zaskoczona i... potwierdza.
Jest przekonana, że mama czuwa nad nimi i wszystko będzie dobrze.
Ks. Krzysztof, spowiednik i katecheta w szkole Mieci: "
Cechowało ją mocne przywiązanie do systematycznego korzystania z
sakramentu pokuty, a wyróżniało głębokie przygotowanie do spowiedzi.
Niewątpliwie miała swoje ważne sprawy, nad którymi pracowała. Często
zastanawiałem się, kto jest spowiednikiem, a kto penitentem. W szkole
była dobrym duchem. Zdecydowana w cichym i skutecznym działaniu.
Wyróżniała ją siła, wypracowana przez ileś kolejnych doświadczeń,
i wielka dojrzałość duchowa". Kapłan krótko zastanawia się, jak określić
świadectwo życia Mieci: "Z pewnością nie oczekiwała śmierci jako
wyzwolenia od życia na ziemi. Ktoś kiedyś zwrócił uwagę, jak ważne
jest, by realizując cele życiowe, umieć ZASŁONIĆ SIĘ SŁOWEM BOŻYM.
Ona to doskonale rozumiała. I tak czyniła. To jest jak w puzzlach.
W obrazie pięknego i skomplikowanego krajobrazu najtrudniej jest
ułożyć niebo. Określić miejsce takiego człowieka to jak znaleźć cząstkę
wyobrażającą kawałek nieba, nawet zachmurzonego. Niby niczym nie
wyróżniającą się, a przecież mającą tam swoje ważne miejsce. Wraz
z resztą tworzą radosną kompozycję Życia."
Ks. Wojciech, wykładowca w seminarium, pochodzi z tego
samego miasta, jest rówieśnikiem Mieci. W święta Bożego Narodzenia
celebrował Mszę św. w jej domu. Odwiedzał ją przed śmiercią. Wspomina: "
Charakteryzował Miecię radosny pokój, wielka delikatność. Tym wyróżniała
się wśród innych. Absolutnie nie była osobą szarą. Chorobę przeżywała
w wielkim cierpieniu i bardzo świadomie, z ogromnym oddaniem się
Panu Bogu. Z wielką wiarą, że Pan Bóg może w jednej chwili ją uzdrowić,
ale to On będzie wiedział, co dla niej najlepsze. Wielką wagę przywiązywała
do modlitwy, szczególnie wspólnej. W chorobie bardzo modliła się
za innych. Czekała zawsze na Eucharystię i bardzo ją przeżywała".
Miecia przekazała świadectwo swego życia, miłości i przejścia
do Pana Boga przede wszystkim swojemu mężowi i trójce dzieci. Ale
także przyjaciołom w szkole i we wspólnocie, licznym znajomym zamieszkującym
okolicę. Gdy w zimowy dzień jej "duchowi dłużnicy" spotkali się na
Eucharystii, nie mogli pomieścić się w świątyni. Czy przyszli pożegnać
Miecię, czy powiedzieć jej: "Do zobaczenia!"?
Piszący te słowa dziękuje Mieci za dobro, jakie przeżył
w rozmowach o niej i za pewność, że jej miłość do Pana Boga odmienia
życie powiatowego miasta na Mazowszu. Dziękuje za wspólną modlitwę.
I za łzy, które zbliżają do Boga.
Pierwszą część artykułu drukowaliśmy w poprzednim numerze
Niedzieli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu