Fragment z książki Ref-Rena pt. "Historia ´Czerwonych Maków´", nadesłanej do "Niedzieli" przez Zygmunta Czajkowskiego z USA
Wróciliśmy z Lucerny późnym wieczorem. Powroty z odcinków nie
należały do przyjemności. Jechało się bez świateł po wąskich, wybitych
drogach ciężarówkami, które człowiek prawdopodobnie wymyślił po to,
by nie zapomnieć, że jest posiadaczem kiszek, mających szczególne
zdolności podchodzenia pod gardło, oraz posiadaczem nosa, wdychającego
bez przerwy biały pył z włoskiej szosy, wciskający się kłębami do
rozdygotanej ciężarówki.
Byłem piekielnie zmęczony, ale nie mogłem spać. Co chwila
zbliżałem się do okna i patrzyłem na dalekie błyski artyleryjskiego
ognia. Momentami błyski następowały po sobie w tak krótkich odstępach
czasu, że tworzyły na ogromnej połaci czarnego nieba jedno długie
białe pasmo.
Tam jest Monte Cassino. Tam dzieje się coś, czego jeszcze
w tej chwili nie mogę objąć myślą. Wyczuwam tylko, że gdzieś pod
tym białym pasmem rozwarło się piekło.
Tam oni biją się o klasztor...
Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy... Zapadłem w
półsen... Po głowie tłukły mi się słowa rozkazu generała Andersa:
"Nadeszła chwila bitwy..."
Nadeszła... Jest... Czuję ją... Widzę, jak odbija się
białym błyskiem w moim oknie...
"Długo czekaliśmy na odwet i zemstę nad naszym odwiecznym
wrogiem...".
Przyszedł odwet. Przyszła zemsta w pachnącą majową noc...
Wiosna mści się za jesień...
"Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat
imię żołnierza polskiego".
Nie pierwszy to raz i nie ostatni... Za wolność waszą
i naszą... Wciąż ta sama spuścizna... To samo dziedzictwo...
Drogą pokoleń, śladami cieni,
szlakiem ciernistym i krwawym -
poraz* tysięczny wydziedziczeni,
dziedzice tej samej sprawy...
"W chwilach tych będą z nami myśli i serca całego narodu..."
.
Naród też walczy i modli się o zwycięstwo wolności...
Nie dla siebie -
dla Niej...
"Z wiarą w sprawiedliwość Opatrzności Boskiej idziemy
naprzód ze świętym hasłem w sercach naszych: ´Bóg, Honor i Ojczyzna´..."
.
Idziemy. A przed nami ziejąca ogniem góra klasztorna...
Widzę ją. Czarnym masywem wbijająca się w niebo. Niedostępna. Szczytem
chmur sięgająca... A pod chmurami zwał gruzów... A w gruzach kryjące
się wściekłe szczury, których nie sposób wytępić...
Szczury w chmurach... Nielogiczne - a przecież prawdziwe...
I nagle... Samo przyszło...
Czy widzisz te gruzy na szczycie?
Tam wróg twój się kryje, jak szczur.
Musicie... Musicie... Musicie...
Za kark wziąść i strącić go z chmur...
Zeskoczyłem z łóżka... Gdzie ten przeklęty ołówek?...
Za kark wziąść i strącić go z chmur?... Niedobre. Niezręczne. Ale
nie zmienię, bo samo przyszło. Bo dało mi początek... Dalej już pójdzie
łatwo. To przecież takie proste i jasne...
I poszli szaleni, zażarci,
I poszli zabijać i mścić...
I poszli, jak zawsze uparci,
Jak zawsze - za honor się bić...
Poszli... Z umarłymi żywi... By ciepła noc majowa, na
zboczach, niby makiem - ich krwią się zarumieniła...
Czerwone maki na Monte Cassino,
Zamiast rosy piły polską krew...
Po tych makach szedł żołnierz i ginął,
Lecz silniejszy od śmierci był gniew.
Przejdą lata i wieki przeminą,
Pozostaną ślady dawnych dni
I wszystkie maki na Monte Cassino
Czerwieńsze będą - bo z polskiej
wzrosną krwi...
Pisałem gorączkowo, szybko... Jakgdybym chciał tymi paroma
zwrotkami dodać im sił i krwi; która wsiąkała w przerytą pociskami
ziemię... Wydawało mi się, że idę razem z nimi... Że jedynym teraz
celem jest ten przeklęty szczyt...
Runęli przez ogień straceńcy,
Niejeden z nich dostał i padł...
Jak ci z Samosierry szaleńcy,
Jak ci spod Rokitny z przed lat...
Runęli impetem szalonym
I doszli. I udał się szturm.
I sztandar swój biało-czerwony
Zatknęli na gruzach wśród chmur...
Dziś, po latach dopiero, widzę, że piosenka jakby przewidziała
bieg wydarzeń... A jeżeli nie wyprzedziła bitwy, to w każdym razie
zbiegła się z nią. Przeczucie? Zbieg okoliczności?... Magia chwili?
...
Przeczytałem kilkakrotnie to, co napisałem. Zacząłem
nawet nucić melodię, która nasunęła mi się przy czytaniu zwrotki...
Po chwili jednak złożyłem zapisany arkusz papieru i wybiegłem na
ulicę.
Pierwszego zbudziłem Schuatza:
- Fredek, wstawaj...
Spojrzał na mnie pół przytomny:
- Co się stało?... Wyjazd?...
- Nie. Mam piosenkę... Masz zrobić muzykę i to w ciągu
pół godziny. Najdalej.
- Człowieku, czyś ty oszalał?... O trzeciej w nocy mam
ci muzykę pisać?... Pali się?...
- Żebyś wiedział. Jutro jedziemy na odcinek i piosenka
ma być śpiewana.
- A kto się nauczy?
- Wszyscy. Ty pisz, a ja tymczasem sprowadzę tu resztę
i poćwiczymy.
Schuatz zamrugał czarnymi oczkami i przytrzymując spodnie
od piżamy zaczął kręcić się po pokoju w poszukiwaniu nutowego papieru:
- Zwariował. Jak Boga kocham, zwariował. O trzeciej w
nocy on robi próbę.
Ale po chwili siedział już przy pianinie i studiował
z uwagą tekst.
- Mogę ci dać temat do zwrotki. Wykorzystaj to. Zabrzdąkałem
na pianinie parę taktów jednym palcem.
- Niezłe. Zobaczę.
Zostawiłem go i wyszedłem na ulicę. Campobasso było pogrążone
w śnie. Zbudziłem wszystkich kolegów. Nie obeszło się bez miłych
epitetów w stosunku do mojej osoby, ale w rezultacie w ciągu dwudziestu
minut wszyscy zjawili się u Schuatza. Ten miał już muzykę nakreśloną.
Naprędce podyktowałem tekst obecnym. Zaczęliśmy próbować. Włosi za
ścianą z pewnością byli zdziwieni i wściekli - ale nie mieli odwagi
zabrać głosu w sprawie niezwykłej, jak na tę godzinę, próby.
Po niespełna pół godzinie rozeszliśmy się. Już na ulicy
poleciłem Fabianowi, by na dużym arkuszu papieru napisał tuszem tekst
refrainu, bo chciałem, by żołnierze śpiewali piosenkę z nami...
Zasnąłem o wpół do piątej rano. Fabian o 6-tej. Schuatz
tej nocy nie spał wogóle. Wygładzał muzykę. Zapalił się. Widocznie
wyczuł, że Czerwone maki staną się czymś więcej niż zwykłą piosenką...
Tym, którzy odeszli...
O 9-tej wyjechaliśmy w kierunku Cassina.
Zbliżając się do wyznaczonego odcinka, po drodze, ujrzałem
za przydrożnym rowem samotny grób żołnierski. Naprędce sklecony krzyż,
przewiązany białą taśmą, stał zlekka pochylony. Pod krzyżem - wiązanka
maków w łusce od pocisku.
Pomyślałem sobie wtedy, ile nowych krzyży przybyło w
ciągu tej majowej nocy?...
Wyjąłem z kieszeni notes i w ciężarówce dopisałem trzecią
zwrotkę:
Czy widzisz ten rząd białych krzyży?
To Polak z honorem brał ślub...
Idź naprzód. Im dalej... im wyżej -
Tym więcej ich znajdziesz u stóp.
Ta ziemia do Polski należy,
Choć Polska daleko jest stąd...
Bo wolność krzyżami się mierzy.
historia ten jeden ma błąd...
Śpiewając po raz pierwszy Czerwone Maki u stóp klasztornej
góry, płakaliśmy wszyscy. Żołnierze płakali z nami.
"Czerwone Maki", które zakwitły tej nocy, stały się jeszcze
jednym symbolem bohaterstwa i ofiary - i hołdem ludzi żywych dla
tych, "którzy przez miłość wolności polegli dla wolności ludzi"...
* W tekście zachowano oryginalną pisownię wg książki
wydanej nakładem Autora w Londynie w 1961 r.
Pomóż w rozwoju naszego portalu