Wybory parlamentarne w Polsce nie odbiegają od schematu przyjętego na świecie, uznanego jako najlepiej odpowiadający mentalności współczesnego człowieka, który uległ złudzeniu, że nic lepszego niż demokracja nie może się w jego państwie przytrafić. Stąd smutek - mimo tak wielu fajerwerków - tej, i poprzednich, kampanii wyborczych, który symbolizują ulice, płoty, ekrany telewizyjne, na których króluje wizerunek mężczyzny w średnim wieku, wraz ze złotą myślą, która ma przekonać nas o jego najczystszych intencjach i zapędzić do urn. Stąd nieskończona ilość toczonych polemik, których treści nikt nie zapamiętuje, utarczek i złośliwości, udowadniania, jak beznadziejni są przeciwnicy, gwałtownych napadów elokwencji na tematy drugorzędne u ludzi pragnących tylko jednego: rozniecić w nas emocje i na nich - na naszych emocjach - wjechać do parlamentu. Jest czymś bez wątpienia pozytywnym, że zwycięska w tych wyborach partia, Prawo i Sprawiedliwość, okazała się najbardziej ze wszystkich odporna na cały ten tandetny zestaw chwytów. Można by powiedzieć, że nieprzyjmowanie reguł stylu walki medialnej, wygrało z socjotechniką. Decydująca faza kampanii prezydenckiej będzie się zatem toczyła na polu oczyszczonym niejako ze śmieci, które miały zbudować makietę jakiejś wielkiej bitwy, w której chodzi rzekomo o Polskę, nie zaś o wpływy, pieniądze, apanaże.
Sytuacja jest na swój sposób komfortowa. W debatach dwu, pozostałych de facto na placu boju kandydatów, będziemy mogli lepiej poznać argumenty obu stron: PO i PiS, które symbolizują dwa światy obecne w Polsce, świat liberalny i świat, który próbuje być światem reguł. Światem norm, które życie społeczne zbudują nie wbrew, a w zgodzie z dziesięciorgiem przykazań. A ponieważ wśród przykazań Bożych są także jednoznaczne zakazy, liberałowie próbują w nieuczciwy, bazujący na niewiedzy sposób, ukazać je jako zapowiedź nowej odsłony socjalizmu. Ocenę toczonych polemik będzie z pewnością utrudniał fakt słabego przygotowania Polaków do refleksji nad strategią ekonomiczną obu aspirujących do władzy ugrupowań. Wiedza ekonomiczna nie jest naszą mocną stroną i nie można się temu dziwić. Dostęp do niej był przez Polskę Ludową ściśle reglamentowany. Ekonomia jako nauka nie mogła rozwijać się normalnie. Przez lata na wyższych uczelniach królowała dziwaczna dziedzina nazywana „ekonomią polityczną”. Ludzie z przedwojennym wykształceniem i dorobkiem naukowym w prawdziwej ekonomii, rozwijający się w tej dyscyplinie na przekór ograniczeniom systemu, nie mieli możliwości prowadzenia badań, nawiązywania kontaktów międzynarodowych, kształcenia swoich następców. Ich kontakt ze studentami był ograniczony do wykładów monograficznych na wybranych wydziałach i to tylko na uczelniach katolickich - ATK i KUL.
Dziś ze świecą szukać w Polsce niezależnych ekonomistów, myślących na sposób nowoczesny, ale inspirowany chrześcijańską antropologią, chrześcijańską wizją państwa, odwołujących się do filozofii racjonalistycznej św. Tomasza z Akwinu. Typowy „ekspert” w sprawach ekonomii i gospodarki w Polsce to dziś niemal wyłącznie człowiek wykształcony na podstawach ekonomii opartych na ideologicznej wizji państwa liberalnego. Tymczasem już niemal powszechnie w Polsce utożsamia się bezkrytyczne przyjmowanie reguł liberalnych w gospodarce z myśleniem prawicowym, zaś ograniczenia dla przyjmowania tych reguł, z lewicowością, z socjalizmem. Decyduje o tym brak rzetelnej dyskusji na ten temat, brak jasnych kryteriów rozróżniających pojęcia, rozświetlających istotę liberalizmu jako systemu filozoficznego patronującego systemowi gospodarczemu. Płytkie, banalne hasełka w rodzaju: „po pierwsze gospodarka”, „wolny rynek uzdrowi gospodarkę”, a ostatnio mechaniczne szafowanie obniżką podatków jako panaceum na chorobę bezrobocia i blokady rozwoju gospodarczego w Polsce, pokazują najlepiej, w jaki sposób propaganda zastępuje myśl ekonomiczną, w jaki sposób żeruje się w Polsce na niedostatkach wykształcenia, na kalkach pojęciowych ukształtowanych przez media, które mają niewiele wspólnego z myśleniem. W tym wszystkim pojawia się niebezpieczeństwo zastąpienia rzetelnej dyskusji przez jej namiastkę, niebezpieczeństwo demagogii podniesionej do rangi argumentów.
Warto o tym pamiętać, gdy wybierać będziemy prezydenta. Warto też go pilnować, by nie przyjmował reguł takiej gry, by wytrwał przy jasnych, klarownych pojęciach, przy czytelnych kategoriach, przy zrozumiałej dla wszystkich, zaczerpniętej z chrześcijaństwa wizji polityki, która służąc człowiekowi - a nie wykorzystując go - służyć chce polskiemu państwu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu