O. Zacheusz Drążek, magister (odpowiednik prefekta w seminarium diecezjalnym) seminarium na Karłowicach: - Mniej więcej połowa naszych seminarzystów ma stopień magistra, inżyniera lub licencjata, więc są oni na tyle dojrzali, by rozpoznać swe życiowe powołanie. Mogliby rozpocząć pracę, ruszyć w świat. Ale ten świat potrafi rozczarować, samotność to jedna z największych chorób naszej cywilizacji. Nasze franciszkańskie wspólnoty znane są zaś z tego, że panuje w nich duch braterstwa. Dlatego nasze seminaria się nie wyludniają, choć prowadzimy ascetyczne życie, zgodnie z charyzmatem naszego założyciela, św. Franciszka, zwanego biedaczyną z Asyżu. Można nie posiadać majątku i być szczęśliwym, ale do takiej postawy trzeba dojrzeć.
Zobaczyć człowieka. Każdego
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Osiem lat formacji (sześć studiów, rok postulatu i rok nowicjatu) to dla wielu cała wieczność, ale czas konieczny, by ocenić, czy seminarzysta nie pobłądził, stukając do furty franciszkańskiego klasztoru. To nie jest adres dla kogoś, kto chce od świata uciec. Franciszkanie od początku działają głównie w ośrodkach miejskich, pozostają w bliskim kontakcie z ludźmi. Tak jest też na wrocławskich Karłowicach. Ojcowie i bracia prowadzą duszpasterstwo parafialne, akademickie, w ich murach działają kuchnia charytatywna, warsztaty terapii zajęciowej, świetlica środowiskowa „Tobiaszki”, w każdym z tych miejsc daje się odczuć ludzką niedolę, cierpienie. Seminarzyści uczestniczą w każdej z tych wspólnot w ramach praktyk. Bo co innego słyszeć o niepełnosprawności, a co innego spotkać na swej drodze człowieka niepełnosprawnego czy dotkniętego społeczną dysfunkcją i wyciągnąć do niego pomocną dłoń. To uczy pokory i empatii.
Norweg w habicie
Ręce wyciągają się też po franciszkanów. Objęli na zaproszenie biskupa świdnickiego Wambierzyce – zaczęli od remontu ogromnych schodów prowadzących do bazyliki, które groziły zawaleniem. Nie odmówili też, gdy biskup legnicki zaoferował ich zakonowi kościół i klasztor pofranciszkański w Złotoryi, choć wiązało się to z dużym nakładem środków związanych z remontami. Od lat działają w Niemczech, które są już tak zlaicyzowane, że stały się terenem misyjnym. Są w Kazachstanie, kraju, w którym dominuje islam, a o którym ostatnio stało się głośno, gdy ogarnęła go wojna po rozruchach spowodowanych znaczną zwyżką cen gazu. Franciszkanie zasiali też ziarno wiary katolickiej w Norwegii, kraju o tradycji protestanckiej, i cieszą się z plonu. Norweg z krwi i kości został franciszkaninem, pracował nawet przez pewien czas we Wrocławiu, nauczył się języka polskiego.
Różne formy duszpasterskie seminarzyści z Karłowic poznają m.in. podczas dni skupienia. Jeden z nich w ubiegłym roku przerodził się w dwa dni. Nic dziwnego – seminarzyści trafili do miejsca, które obrosło legendami, i związali z nim los niepospolici ludzie. Chodzi o majestatyczną górę Ślężę (dobrze znaną o. Zacheuszowi, oglądał ją z okna swego rodzinnego domu na 9 piętrze wieżowca przy ul. Macedońskiej we Wrocławiu), ks. prał. Ryszarda Staszaka, proboszcza parafii w Sulistrowicach, który odbudował na Ślęży kościół, i ks. Jakuba Bartczaka, znanego z tego, że ewangelizuje rapując. Staraniem ks. Staszaka powstała też kaplica w Sulistrowiczkach, którą abp Józef Kupny podniósł do rangi sanktuarium. – To wspaniałe miejsce i w dodatku tak blisko Wrocławia – podkreśla o. Zacheusz, który wspaniałych miejsc widział sporo – przez sześć lat był kustoszem w bazylice Zmartwychwstania Pańskiego w Jerozolimie.
Franciszkanie cieszą się we Wrocławiu szacunkiem. Gdy w czwórkę poszli ostatnio w habitach do kina na poranny pokaz filmu o św. bracie Albercie Chmielowskim, przygodnie spotkane osoby ich pozdrawiały. - To wielki kredyt zaufania, nie wolno nam tego zmarnować – mówi o. Zacheusz.