Raoul Follereau i Ania Szałata. Wielki misjonarz trędowatych XX wieku i mała Ania z Zielonki. On objechał dokoła kulę ziemską 32 razy, ona bardzo rzadko wyjeżdżała poza Zielonkę. On walczył o godność trędowatych na najwyższych „mównicach”, ona o misjach i potrzebach misjonarzy opowiadała właściwie w najbliższym otoczeniu. On przeżył 74 lata, ona niespełna 12. Trudno ich ze sobą zestawiać, trudno porównywać, ale to oni oboje swoim życiem i słowem pokazują nam dziś miłość Chrystusa do drugiego człowieka. Pokazują, że w każdej sytuacji i na każdej szerokości geograficznej można być narzędziem w ręku Boga. Pokazują, bo to właśnie ich dotyczą książki wydane w ostatnim czasie w ramach serii Biblioteka „Niedzieli” - „Misja małej Ani” Anny Justyny Słomki i „Moje imię Chrześcijanin”. Wybór pism autorstwa Raoula Follereau.
„Nic nie mogę poradzić? Skąd wiesz? Próbowałeś? Nie próbowałeś, to jasne. Zajmujesz się samym sobą, a potem znów samym sobą i znów samym sobą. Czyli… całym twoim światem. Skoro tak, to przynajmniej nie mów, że jesteś chrześcijaninem, nie jesteś nawet człowiekiem cywilizowanym” (R. Follereau).
Oni próbowali. I wciąż zawstydzają swoją determinacją, życiem mimo wszystko i życiem wbrew ograniczeniom. Każdy na swój sposób i każdy w sobie właściwym rozmiarze.
Dwa działania
Raoul Follereau. Naśladowca św. Karola de Foucauld. Zakochany w biednych i opuszczonych. Odrzuconych przez świat. Żył zgodnie ze słowami: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Buntował się przeciwko wygodzie życia jednych, przy jednoczesnej zgodzie na ubóstwo i śmiertelną chorobę drugich. Budował wioski dla trędowatych. Spotykał się z tymi, których świat odrzucił. On ich przytulał. Przywracał życiu. Przywracał godność człowieka. Dawał nadzieję.
A Ania Szałata? - Dziewczynka spod Warszawy. Od najmłodszych lat na wózku inwalidzkim. Nigdy nie stanęła na własnych nogach. Sama potrzebowała pomocy innych niemal we wszystkim. Ale to tylko część prawdy o niej. Powierzchowne spojrzenie. Złościła się, gdy inni chcieli ją wyręczać, traktowali jak towar wybrakowany, użalali się nad „biednym dzieckiem”, które nigdy nie będzie chodzić. Odpowiadała wtedy: „Będę biegać w niebie! Aniołowie też nie chodzą po ziemi, a są szczęśliwi”. Chciała nieść pomoc tym, w których była zakochana - misjonarzom i tym, do których oni docierają.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Dwie mównice
Raoul Follereau pukał do wszystkich chyba drzwi, w których ktoś mógł pomóc chorym na trąd, pisał do możnych tego świata. Miał świetny pomysł - dajcie mi po jednym bombowcu, jak zwracał się do przywódców Ameryki i Związku Radzieckiego, a wyleczę wszystkich trędowatych. - Nikt na to nie zareagował. Nawet nie było odpowiedzi na list. A Follereau walczył z trądem nieustannie. Ciągle w ruchu. Wymiernym efektem jego działań było ustanowienie Światowego Dnia Trędowatych, który miał i wciąż ma za zadanie zwracać uwagę świata na dramat ludzi doświadczonych tą chorobą, i Dnia Pokoju.
Ania była misjonarzem tam, gdzie mieszkała. Wśród tych, którzy ją otaczali. W szkole, w harcerstwie. W szpitalu, w którym spędziła część życia. Tam chyba najbardziej chciała pokazać, że dzieci niepełnosprawne są pełnosprawne, żeby nieść pomoc innym. One nie tylko potrzebują pomocy, ale same mogą zawalczyć, żeby ich życie przynosiło wymierne owoce, żeby nie było stracone. Stąd wziął się pomysł na Misyjne Apostolstwo Niepełnosprawnych Dzieci. I ich modlitwę i ofiarowanie cierpienia za misje.
Dwa przesłania
Apostoł trędowatych obok tej okropnej choroby zauważał jeszcze jeden trąd - ten wśród nas. A określał nim bezbożność, relatywizm moralny, brak troski o drugiego człowieka, zamknięcie się tylko w swoim świecie. Pisał zresztą o tym w swoich tekstach: „Panie, oto prawdziwi trędowaci: egoiści i bezbożnicy, żyjący w kałuży stojącej, zatęchłej wody, szukający własnej wygody, nieszczęśnicy, których życie jest nijakie”. Budził sumienia, stawiał niewygodne pytania. Wyrzucał tym, którzy żyją wygodnie, znieczulicę. Życie bez celu i bez sensu.
A Ania? „Z godnością przeżywała każdy dzień. Umiała dostrzec innych. Nie narzekała, choć wiele bólu musiała często znosić, to jednak zawsze z głową do góry, z uśmiechem - bo kochała Boga.
(…) Pamiętała o tym, by upomnieć innych, poprosić, aby poszli do spowiedzi, by się wspólnie pomodlili. Ania zostawiła nam dziś swój testament. Gdybyśmy umieli jej słuchać… My, dorośli, my, pewni siebie, żyjący często poza Bogiem…” (ks. Krzysztof Ukleja w dniu pogrzebu Ani). Po wypadku, w którym ucierpiała ona i jej mama, cicho prosiła: „Żeby mama żyła. Ja mogę nie żyć”. Ania zmarła.
* * *
Mistrz i uczeń? Pewnie za dużo powiedziane, choć trochę chyba tak. A na pewno każdy z nich na swój sposób - nauczyciel dla nas. Dla dorosłych i tych trochę młodszych. Oboje pozostawili po sobie coś, co żyje dzięki nim w trosce o człowieka. Na całym świecie działa Fundacja Raoula Follereau, która dociera do najdalszych zakątków, by brać pod opiekę jedną trzecią wszystkich trędowatych, którzy wciąż żyją w najbiedniejszych regionach globu. W Polsce zaś spełniają się marzenia Ani przez działania zainicjowanego przez nią Misyjnego Apostolstwa Niepełnosprawnych Dzieci, które modli się za misjonarzy.
„…chodzi o każdego człowieka. Próby i cierpienia, jakie ześle na nas Pan, nie spowolnią nas w drodze. Niesprawiedliwość i głupota ludzka nie spowolnią naszego zapału. Czy głuchota przeszkodziła Beethovenowi, ślepota Rembrandtowi, trąd ojcu Damianowi, paraliż Pasteurowi? (…) Miłość przyjmuje próby. Miłość uśmiecha się do cierpienia.
Miłość jest silniejsza niż śmierć… Weźmy się do pracy…” (R. Follereau).
Polecamy!
Raoul Follereau, „Moje imię Chrześcijanin” (wybór pism Apostoła Trędowatych); Anna Justyna Słomka, „Misja małej Ani” (historia Ani z Zielonki)
Biblioteka „Niedzieli”
Wkrótce - wywiad z dr. Kazimierzem Szałatą, prezesem polskiej Fundacji Raoula Follereau, ojcem Ani.