W Katolickim Uniwersytecie Lubelskim temat Deklaracji Dominus
Iesus nie mógł przejść bez echa, skoro już od sierpnia, kiedy dokument
ujrzał światło dzienne, rozpętała się wrzawa światowych mediów na
temat jego nietolerancyjności, ekumenicznego zacofania, przy czym
głównego autora deklaracji - kard. Josepha Ratzingera - gazety jak
La Stampa czy La Republica obrzucały niewybrednymi epitetami. Ale
chyba nie to przede wszystkim zachęciło lubelskich teologów do zorganizowania
sympozjum nt. "Wokół Deklaracji Dominus Iesus", które odbyło się
w KUL-u 15 listopada br. Chodzi bowiem o dokument kościelny o wyjątkowej
randze, co można rozpoznać nie tylko po treści, ale i po sposobie
formułowania poszczególnych prawd jako wyznania wiary Kościoła pod
koniec drugiego tysiąclecia. W Dominus Iesus poruszono między innymi
takie kwestie, jak pytanie o wyjątkowość chrześcijaństwa na tle innych
religii (bo przecież ponoć każda wiara jest dobra, byle w coś wierzyć);
czy Jezus Chrystus jest Jedynym i ostatnim objawicielem Boga? (bo
przecież potem niektórzy wymieniają Mahometa); czy Duch Święty działa
w innych religiach (skoro Pan Bóg dopuszcza, by ich było tak wiele)
i czy Kościół jest konieczny do zbawienia (bo w przeciwnym razie "
okrutni katolicy" skazywaliby na piekło miliardy ludzi). A jeśli
pozostaje wątpliwość co do twierdzeń podanych powyżej w nawiasach,
to tym bardziej trzeba sięgnąć po Deklarację, by nie pozostawać w
wątpliwości co do wiary Kościoła, którym jesteśmy.
Czym więc gorszą się krytycy watykańskiego dokumentu? Ks.
prof. Marian Rusecki zwraca uwagę na zdemaskowanie przez Kongregację
Nauki Wiary pewnych fałszywych poglądów, przenikających z postmodernizmu
do katolickiej teologii. Trudno więc było liczyć na wdzięczność i
uprzejme traktowanie ze strony tych, których się demaskuje. Jeśli
np. ktoś twierdzi, że prawdy obiektywnej nie ma, bo nie można jej
poznać - łatwo "wrzuci do jednego worka" nauczanie Jezusa Chrystusa
i Buddy. Czy znaczy to jednak, że stanie się bardziej wierzący? Albo
jeśli ktoś mniema, że jest bardzo tolerancyjny, a z drugiej strony
uważa, że istnieje tylko to, co mu się wydaje - to czy dojdzie w
końcu do jakiejś prawdy religijnej, skoro i tak więcej o Bogu się
nie dowiemy niż z tego, co nam sam zechciał objawić? Z kolei jeśli
już ktoś przyjął Pismo Święte jako Objawienie, ale chce je interpretować
jak mu się zachce - to czy dojdzie do prawdy, skoro na podstawie
sporu o jedno zdanie Biblii może powstać dziesięć sekt? Bez Kościoła,
który jako całość interpretuje Słowo Boże w swoich biskupach, teologach
duchownych i świeckich oraz całym Ludzie Bożym, w kwestiach biblijnych
i nie tylko, zamiast do prawdy dochodzimy do absurdu. W kwestii wiary
nie sprawdzają się również zasady "kulinarne". Religię traktują niektórzy
jak sałatkę, w której dodawanie i mieszanie elementów miałoby stworzyć
lepszą całość. Takie podejście do religii nazywa się eklektyzmem.
Próbuje się np. dodawać do chrześcijaństwa pewne elementy religijności
Dalekiego Wschodu nie zauważając, że pociąga to za sobą przyjęcie
zupełnie innej wizji Boga i wiary. W pogańskim Rzymie chrześcijanie
ginęli za "nietolerancyjność", bo nie mieli zamiaru stawiać Zeusa
obok Chrystusa. Dla pogan dodanie Jezusa do setek innych bóstw nie
stanowiłoby problemu - byli "tolerancyjni".
W tym miejscu warto zacytować dłuższy fragment wypowiedzi
ks. prof. Jerzego Szymika, który ujął uczestników sympozjum komunikatywnością
języka teologicznego. "Wrzawa, którą podniosły światowe media, wyłączam
krytyczne głosy Kościołów chrześcijańskich, bo one zasługują na osobny
pogłębiony komentarz, w każdym razie wrzawa medialna wokół Deklaracji
Dominus Iesus, może z pewnością irytować teologa, polskiego zwłaszcza.
Irytować sporą dawką ignorancji, ale uważam, że należy ją potraktować
z pokorą, bardzo poważnie, z wielu względów zresztą. Między innymi
dlatego, że ma ona na samym spodzie swoją głęboką przyczynę. Świadomie
bądź nieświadomie tumult ów jest artykulacją fundamentalnego problemu
naszej cywilizacji; a mianowicie pytania o istnienie obiektywnej,
ostatecznej prawdy i o nasz do niej dostęp. Oto moim zdaniem istota
skandalu: Oto Kościół Rzymsko-Katolicki nie tylko głosi, że prawda
jest i że jest jedna, i nie tylko głosi, że można do niej dotrzeć,
ale powiada, że to zrobił. I tu podnosi się wrzawa. Dalej Kościół
nie jest już słuchany, choć mówi rzeczy równie ważne, a teologicznie
- moim zdaniem - rzeczy znacznie ważniejsze. Mówi bowiem, że prawda
jest osobowa, ta do której dotarł; że jest nią Chrystus, bezbronny
Bóg, który się wykrwawił dla każdego, bez jakiegokolwiek wyjątku.
Że nie jest ona przeciwko komukolwiek. Kłamstwo jest tylko przeciwko
człowiekowi. Prawda czyniona poza przestrzenią miłości przestaje
być prawdą - staje się kłamstwem; tym groźniejszym, że w szatach
kamuflażu. Pytanie o prawdę jest pytaniem o być albo nie być współczesnej
kultury. W tym duchu i w tych mniej więcej słowach wypowiadał się
we wrześniu i październiku kilkakrotnie kard. Ratzinger, główny odpowiedzialny
za deklarację. I nie wolno z tego pytania - powiada - rezygnować
pod żadnym pozorem. Trzeba rezygnować - powiadają oponenci - bo wpadniemy
w szpony fanatyzmu, fundamentalizmu i szatańskiej pychy. Nie wolno
- powiadają oponenci oponentów - bo alternatywą rezygnacji z pytania
o prawdę jest świat Piłata. Do pozornie sterylnej przestrzeni tolerancji,
którą funduje pytanie "A cóż to jest prawda", prędzej czy później
wtargnie zbrodnia. Zabójstwo Jedynego Sprawiedliwego. Rezygnacja
z pytania o prawdę rozwali nam nasz świat - przestrzegają. Nie! Uratuje
tylko nasz świat przed stosami - twierdzą oponenci. Relatywizm nie
jest przyjazną człowiekowi filozofią. Jest dyktaturą. Prowadzi bowiem
do marginalizacji tych, którzy nadal starają się bronić swej chrześcijańskiej,
chrystocentrycznej tożsamości - powiadają oponenci oponentów. Oto
moim zdaniem istota sporu. Wszystko inne w tej dyskusji, jak sądzę,
jest konsekwencją fundamentu lub jego braku. Pytanie o istotę, kształt
i cel dialogu międzyreligijnego, międzykonfesyjnego, jakiegokolwiek
innego. Pytanie o to czy zbawienie jest darem, czy na sposób jego
otrzymania nie mamy żadnego wpływu, czy też da się ustalić jego zakres
i miejsca jego występowania drogą, powiedzmy, demokratycznego konsensusu;
to już są wszystko sprawy wtórne."
Organizatorzy Sympozjum - Instytut Teologii Fundamentalnej
KUL oraz Koło Naukowe Teologów - zapowiadają wydanie w niedługiej
przyszłości książki z wygłoszonymi referatami, uzupełnionej o dodatkowe
artykuły dotyczące problematyki poruszonej w Deklaracji. Warto jednak
przede wszystkim sięgnąć po samo Dominus Iesus, choćby dlatego, by
uniknąć sytuacji, w której nie znając treści ważnych orzeczeń Kościoła,
przyłączamy się do jej krytyków. To nie my wymyśliliśmy Kościół.
Możemy jedynie wziąć udział w historii zbawienia zaproponowanej przez
Boga w Jezusie Chrystusie lub ją odrzucić. Na tym polega dramat autentycznej
wolności.
Pomóż w rozwoju naszego portalu