Reklama

Wiara

Meriam Ibrahim - heroiczny świadek wiary

O przypadku sudańskiej chrześcijanki z prof. Valentiną Colombo – specjalistką od islamu wykładającą na rzymskim Uniwersytecie Europejskim – rozmawia Włodzimierz Rędzioch

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Od kiedy została uwięziona i czekała na wykonanie kary śmierci za porzucenie islamu, Meriam Yahia Ibrahim Ishag marzyła, by spotkać się z Papieżem. Jej marzenie spełniło się 24 lipca br. – Franciszek przyjął ją w Domu św. Marty w Watykanie wraz z mężem i dwojgiem małych dzieci. Heroiczna chrześcijanka podziękowała Ojcu Świętemu za okazane jej wsparcie. Papież z kolei wyraził swoją wdzięczność za jej wielkie świadectwo wiary. Jak oznajmił dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej ks. Federico Lombardi SJ, gest Ojca Świętego był wyrazem jego bliskości „ze wszystkimi, którzy cierpią z powodu swej wiary, przeżywanych trudności lub ograniczeń, a tym samym ma znaczenie symboliczne”.

Sprawa Meriam zakończyła się szczęśliwie dzięki presji światowej opinii publicznej, wywieranej na władze islamskie w Chartumie. Ale jej przypadek urasta do rangi symbolu prześladowań chrześcijan w krajach muzułmańskich, prześladowań, o których w świecie zachodnim mówi się mało lub które się przemilcza. Problem w tym, że często są one podyktowane prawem szariatu, tzn. prawem islamskim, które traktuje niemuzułmanów jako obywateli drugiej kategorii. (W.R.)

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

WŁODZIMIERZ RĘDZIOCH: – W maju 2014 r. świat dowiedział się o skazaniu na śmierć sudańskiej chrześcijanki oskarżonej o apostazję. Jak do tego doszło?

Reklama

PROF. VALENTINA COLOMBO: – Historia – chociaż należałoby raczej powiedzieć: „koszmar” – Meriam, 27-letniej matki 2-letniego synka i kilkumiesięcznej córki, urodzonej w więzieniu, świadczy o tym, jak wiele muszą jeszcze zrobić niektóre państwa islamskie, aby zapewnić podstawowe prawa człowieka swoim obywatelom.
15 maja 2014 r. Meriam została skazana na 100 batów za cudzołóstwo oraz na karę śmierci za porzucenie islamu. Na początku, tzn. w sierpniu 2013 r., ta sudańska lekarka została aresztowana pod zarzutem cudzołóstwa, gdyż poślubiła chrześcijanina, z którym później miała syna. Paragraf 146. sudańskiego kodeksu karnego przewiduje, że kobieta może być oskarżona o cudzołóstwo tylko dlatego, że poślubi niemuzułmanina. W czasie procesu w lutym 2014 r. kobieta tłumaczyła, że jest chrześcijanką, dlatego natychmiast oskarżono ją o apostazję, zgodnie z paragrafem 126. tegoż kodeksu.

– Aby zrozumieć absurd tych oskarżeń, należy wyjaśnić, kim jest Meriam...

– Meriam jest córką muzułmanina i etiopskiej chrześcijanki. Małżeństwo to jest poprawne z punktu widzenia prawa islamskiego, które przewiduje, że muzułmanin może poślubić kobietę należącą do „ludów Księgi”, tzn. chrześcijankę lub żydówkę. Lecz prawa takiego nie mają muzułmańskie kobiety – Meriam została oskarżona o cudzołóstwo, gdyż poślubiła chrześcijanina, który przed zawarciem małżeństwa nie przeszedł na islam, jak to nakazuje prawo szariatu. Dlatego jej małżeństwo jest „nielegalne”.

– Meriam jest chrześcijanką czy muzułmanką?

– Ona uważa się za chrześcijankę, podczas gdy trybunał traktował ją jak muzułmankę. Gdy Meriam miała 6 lat, ojciec porzucił jej matkę, która wychowała córkę w swojej wierze. Dlatego ma ona rację, gdy twierdzi, że jest chrześcijanką, ponieważ nie zna żadnej innej religii.
Pod naciskiem światowej opinii publicznej 23 czerwca br. Meriam została uniewinniona i wyszła na wolność, ale zatrzymano ją ponownie, gdy chciała opuścić Sudan, pod pretekstem nieprawidłowości w jej dokumentach. W końcu udało jej się wyjechać z kraju. Jej perypetie są przykładem na to, że niektóre reżimy interpretują prawa człowieka jedynie z punktu widzenia islamu.

Reklama

– Co możemy zrobić, gdy zdajrzają się przypadki prześladowań chrześcijan, jak ten dotyczący Meriam?

– Przede wszystkim powinniśmy nagłaśniać tego rodzaju fakty, uwrażliwiać na nie instytucje międzynarodowe, takie jak ONZ. Musimy jednak być świadomi – a to smutna prawda – że kraje należące do Organizacji Współpracy Islamskiej nie uznają Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Dlatego jest rzeczą ważną, że mamy muzułmańskich aktywistów, którzy sprzeciwiali się skazującemu wyrokowi trybunału w Sudanie i walczą o zapewnienie prawa do wyboru własnej religii.

– Czy mogłaby Pani Profesor wspomnieć inne przypadki prześladowań w reżimach islamskich, które pozostały nieznane szerszej opinii publicznej?

Reklama

– Należy uświadamiać światowej opinii publicznej, że skazywanie za apostazję lub bluźnierstwo stało się dla reżimów totalitarnych narzędziem walki z opozycjonistami. Wystarczy zacytować 30-letniego saudyjskiego blogera – Raifa Badawiego, którego skazano na 10 lat więzienia, 1000 batów oraz karę pieniężną; grozi mu również kara za apostazję tylko dlatego, że krytykował nie islam, lecz jego wahabicką interpretację (wahabizm – najbardziej skrajny i rygorystyczny odłam islamu dominujący w Arabii Saudyjskiej – przyp. W. R.).
Emblematyczny jest również przypadek Asi Bibi. W czerwcu 2009 r. ta pakistańska chrześcijanka poszła nabrać wody ze studni. Grupa muzułmańskich kobiet zaczęła ją popychać, twierdząc, że nie może dotykać tego samego pojemnika, co one, po czym zwróciły się do władz, oskarżając ją, że w dyskusji obraziła Mahometa. Kilka dni później Asia Bibi, którą pobito i zgwałcono, została aresztowana. Chociaż odrzuciła stawiane jej zarzuty i powiedziała, że jest prześladowana ze względu na swoje wyznanie, poddano ją procesowi. Do dziś oczekuje na ostateczny wyrok, którego wydanie opóźnia się, gdyż z jednej strony światowa opinia publiczna domaga się jej uniewinnienia, a z drugiej – instytucje i radykałowie islamscy, szczególnie liczni w Pakistanie, żądają jej skazania na karę śmierci.

– Dlaczego prawo szariatu przewiduje karę śmierci za porzucenie islamu? Jak uzasadnia się stosowanie najwyższej kary w przypadku apostazji?

Reklama

– Tunezyjski intelektualista Mohamed Charfi w swej książce „Islam i wolność” („Islam et liberté”, Casbah Editions, Algier 2000), analizując problem apostazji, przypomina niektóre wersety koraniczne, mówiące o wolności sumienia, począwszy od drugiej sury (sura – rozdział Koranu – przyp. W. R.), która głosi: „Nie ma przymusu w religii!” (II, 256). Chce w ten sposób ukazać, że „Bóg nie jest fanatyczny, są nimi natomiast ulemowie (ulem – muzułmański teolog i uczony – przyp. W. R.) i dzisiejsi integraliści”. Koran wcale nie mówi, że apostazja musi być karana śmiercią. Islamscy uczeni usprawiedliwiają karę śmierci za odejście od islamu wypowiedzią Mahometa: „Zabijcie tego, kto zmienia religię”, ale te słowa są mało wiarygodne, ponieważ należą do kategorii wypowiedzi proroka przekazanych tylko przez jedną osobę. Również Gamal al-Banna, brat założyciela Bractwa Muzułmańskiego, stwierdził, że ludzie, którzy porzucają religię, „są apostatami, ale mają do tego prawo. Bóg mówi: «Przeto kto chce, niech wierzy, a kto nie chce, niech nie wierzy» (sura XVIII, 29)” i dodał, że „Koran nie jest przeciwny wolności sumienia, a religia nie może być narzucona”.
Dlatego wykroczenie apostazji ma korzenie bardziej historyczne niż teologiczne. Gdy w 632 r. zmarł Mahomet, plemiona arabskie powstały przeciwko pierwszemu kalifowi, Abu Bakrowi, co zagrażało jedności powstającego państwa islamskiego. Abu Bakr, za zgodą wspólnoty, wypowiedział wojnę apostatom, a ulemowie ujęli to w kodeks i uczynili powszechną karą. Mogą dziwić deklaracje Yusufa al-Karadawiego, teologa Bractwa Muzułmańskiego, który stwierdził, że islam nie rozpowszechniłby się, gdyby nie było kary za apostazję. Dlatego apostazja jest tak bardzo potępiana, a dla ekstremistów islamskich straszenie karą za nią stało się metodą zwiększania liczby muzułmanów w świecie.

– Po zakończeniu II wojny światowej ogłoszono Powszechną Deklarację Praw Człowieka ONZ. Nie wszyscy jednak wiedzą, że Deklaracja ta nigdy nie została uznana przez większość państw muzułmańskich, które nie tak dawno przygotowały własny dokument, tzw. deklarację kairską. Czym ona jest?

Reklama

– Weźmy konkretny przykład Meriam – aby nie dopuścić do skazania chrześcijanki na karę śmierci, dyplomaci i działacze Amnesty International odwoływali się do Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 r., podczas gdy sudańscy sędziowie powoływali się na Kairską Deklarację Praw Człowieka w Islamie z 1990 r., utrzymując, że Meriam jest muzułmanką i apostatką. A przecież we wstępie do tej islamskiej Deklaracji jest napisane, że ma ona „wnieść wkład w wysiłki ludzkości, aby zapewnić prawa człowieka, chronić go przed wyzyskiem i prześladowaniami oraz potwierdzić jego wolność i prawo do godnego życia, zgodnie z prawem islamskim”. Warto zacytować niektóre paragrafy Deklaracji: w jednym z nich jest napisane, że „człowiek rodzi się wolny”; w paragrafie 5. stwierdza się, że „mężczyźni i kobiety mają prawo zawrzeć małżeństwo i żadne ograniczenie związane z rasą, kolorem skóry czy narodowością nie może przeszkodzić w korzystaniu z tego prawa” – problem w tym, że przemilcza się cytowane powyżej zakazy związane z przynależnością religijną małżonków (muzułmanka nie może poślubić niemuzułmanina). Jednak najważniejsze stwierdzenie znajduje się w paragrafie 11., gdzie jest napisane: „Islam jest religią naturalną człowieka (co po arabsku brzmi: «al-islam huwa din al-fitra»). Nie jest dozwolone wywierać jakąkolwiek presję na człowieka lub wykorzystywać jego ubóstwo czy ignorancję, by nawrócić go na inną religię lub na ateizm”. Ten paragraf zasadza się na poglądach wyrażonych w XXX surze, werset 30: „Przeto zwróć swoje oblicze ku religii, jak człowiek gorliwie pobożny, zgodnie z naturą, jaką Bóg obdarzył ludzi przy stworzeniu”, oraz na powiedzeniu Mahometa przekazanym przez Abu Hurayrę, według którego „Każde dziecko rodzi się z naturalną skłonnością do islamu («fitra»), a dopiero jego rodzice czynią z niego żyda, chrześcijanina czy wyznawcę zoroastryzmu”.

– Kościół i kolejni papieże podkreślają, że najważniejszym prawem człowieka jest prawo do wolności religijnej, która obejmuje nie tylko wolność sprawowania kultu, ale także możliwość zmiany religii. W zdecydowanej większości krajów muzułmańskich łamane jest prawo do wolności religijnej. Rodzi się więc pytanie: dlaczego „Zachód praw człowieka” nie interesuje się prześladowaniem chrześcijan w świecie islamskim?

– Niestety, Zachód bardzo często patrzy na te sprawy z jednej strony – przez pryzmat interesów ekonomicznych, a z drugiej – konsekwencji na planie wewnętrznym. Mówi się więc o prawach człowieka w zależności od sytuacji i państwa. Dam wymowny przykład – w październiku 2013 r. z okazji 80-lecia nawiązania stosunków między Włochami a Arabią Saudyjską w Rzymie odbyła się manifestacja, podczas której można było zauważyć transparenty z napisem: „Arabia Saudyjska – kraj historii i dialogu”. A przecież chodzi o kraj, w którym chrześcijanin nie może nawet nosić krzyżyka na szyi!

– Chciałbym wrócić do sprawy apostazji w islamie. Jaka jest skala tego zjawiska?

Reklama

– Należy rozróżnić oskarżenia o apostazję od autentycznych nawróceń na inną religię czy stania się ateistą. Oskarżenia o apostazję, jak już powiedziałam, są głównie politycznym narzędziem zastraszania – ktokolwiek sprzeciwia się islamowi politycznemu, który reprezentują różnorodne frakcje islamskiego ekstremizmu, zostaje oskarżony o apostazję. W ten sposób przekształca się wroga politycznego we „wroga Allaha” i robi się z niego apostatę.

– A apostata ryzykuje karę śmierci...

– No właśnie. Natomiast jeżeli chodzi o prawdziwe nawrócenia, to jest ich o wiele więcej, niż można to sobie wyobrazić. Problem w tym, że większość osób nawróconych z islamu żyje „w katakumbach” i nie wyjawia zmiany religii z obawy przed konsekwencjami rodzinnymi i społecznymi. W ostatnich latach w Europie powstały związki osób, które porzuciły islam, a dziś odważnie walczą o prawo do wolnego wyboru religii, również dla tych, którzy urodzili się w rodzinach muzułmańskich.

2014-08-12 13:51

Oceń: +2 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Strażnicy „przestarzałych wartości”

Niedziela Ogólnopolska 12/2016, str. 36-37

[ TEMATY ]

wywiad

rozmowa

Grzegorz Boguszewski

Edmund Muszyński

Edmund Muszyński

Z Edmundem Muszyńskim i Mirosławem Widlickim o nowym szturmie na PAST-ę i walce o ideały Armii Krajowej rozmawia Wiesława Lewandowska

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Jest Pan, Panie Prezesie, jednym z nielicznych już, niestety, przedstawicieli pokolenia Armii Krajowej... EDMUND MUSZYŃSKI: – Jednym z ostatnich i coraz bardziej bezsilnych, nie tylko z powodu stanu zdrowia. Bardzo martwi mnie stan naszego AK-owskiego środowiska. Choć jest w nim wciąż jeszcze wielu ludzi prawdziwych, doskonale czujących przesłanie Armii Krajowej, to jestem bardzo zniesmaczony postawą tych, którzy od kilku już lat decydują o naszym Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Tak naprawdę trudno mi powiedzieć, kim są ci ludzie, bo na pewno nie rozumieją słów: „Bóg, Honor i Ojczyzna”. – Kim zatem są dzisiejsi członkowie Światowego Związku Żołnierzy AK? MIROSŁAW WIDLICKI: – W ostatnich latach rzeczywiście coraz trudniej to określić. I takie pytania zadają nam członkowie terenowych kół AK. Sprawa była oczywista w latach 90. ubiegłego wieku, gdy żyło jeszcze wielu dowódców AK, gdy wszyscy dobrze się znali i na ogół znali swoją przeszłość. Po 2000 r. szeregi poszerzały się o wolontariuszy – takich jak ja – niekombatantów, ale przybywało też członków kombatantów, których nie miał kto weryfikować i którzy następnie trafiali do władz różnych szczebli, również do Zarządu Głównego. – Czy częste są dziś życiorysy AK-owskie niedostatecznie uwierzytelnione? M. W.: – To przykre, ale krążą takie opinie, a te przypadki, nawet jeśli nie są zbyt częste, to i tak podważają wiarygodność całego związku. Poza tym w ostatnich latach, w czasach docierającej do nas liberalizacji, można zaobserwować odchodzenie związku od swoich ideałów. Gdy pan prezes Muszyński napisał piękną „Preambułę” do naszego statutu (aby przeciwstawić się tej liberalizacji), wywołało to protesty, Zarząd Główny przegłosował odrzucenie „Preambuły”. – Dlaczego? M. W.: – Dlatego, że była zbyt „bogoojczyźniana”, a teraz to nie na czasie. Dwadzieścia lat temu taka reakcja byłaby nie do pomyślenia. Bardzo więc stępiła się ta szczególna czujność, nawet w ludziach powołujących się na etos AK, a niedługo już nie będzie tych, którzy dziś starają się tę czujność budzić... – Światowy Związek Żołnierzy AK stara się jednak przekazać swą wartę następnemu pokoleniu, poprzez tzw. członków nadzwyczajnych... M.W.: – Ludzie młodsi, niekombatanci, jeśli deklarują przywiązanie do wartości i etosu Armii Krajowej i chcą czynnie i całkowicie bezinteresownie pracować w związku, by zaszczepić ten etos szczególnie w młodym pokoleniu, otrzymują status członka nadzwyczajnego – bez praw wyborczych. Po roku działalności i pozytywnej opinii prezes okręgu ma prawo nadać im status członka zwyczajnego – z prawami wyborczymi, lecz oczywiście bez uprawnień kombatanckich. Taki właśnie status ja posiadam. Mimo że jestem z młodszego pokolenia, to podobnie jak pan prezes Muszyński ubolewam nad odchodzeniem (mam nadzieję, że to wyjątki) od Boga, ale i z honorem jest różnie. E. M.: – Niedawno byłem bardzo zdumiony tym, że kilka osób przyjęło medale zasługi od... prezydenta Niemiec. Choć tego nie nagłaśniano. M. W.: – Prezydent Niemiec wręczył te odznaczenia powstańcom warszawskim, odpowiednio dobranym członkom naszego związku. Naszym zdaniem, przyjmowanie ich było co najmniej dwuznaczne moralnie i mogło budzić niesmak. E. M.: – Ja z zasady odmawiałem przyjmowania odznaczeń. Przyjąłem tylko Krzyż Armii Krajowej i Krzyż Partyzancki. – Kiedy, Panów zdaniem, zaczęły się te „budzące niesmak” zmiany? E. M.: – Moim zdaniem, widać je wyraźnie od czasu, gdy w Polsce zaczęli rządzić liberałowie, czyli Platforma Obywatelska. Wcześniej nikt w naszym środowisku nie ośmielał się kwestionować wartości, z których wyrasta etos AK. Nagle okazało się, że wszystko można wyśmiać, nawet splugawić, a w najlepszym razie przemilczeć. M. W.: – Dwa lata temu pewna szkoła przyjęła imię jednego z naszych bohaterów lotników i... na jej sztandarze zabrakło słowa „Bóg”, jest tylko „Honor i Ojczyzna”. Komuś przyszło do głowy, żeby tak ocenzurować sztandar. – Pytaliście, dlaczego tak się stało? E. M.: – Nie miał kto zadać tego pytania, bo na uroczystość nawet nas nie zaproszono. Może dlatego, że byśmy tam tylko przeszkadzali jako strażnicy „przestarzałych wartości”. M. W.: – Po prostu atmosfera poprawności politycznej trafiła pod strzechy. Decyzję w tej konkretnie sprawie najprawdopodobniej podjęli sami nauczyciele tej szkoły, może rodzice, a w najmniejszym stopniu młodzież. – Kłopoty z wypełnianiem misji ŚZŻAK nie polegają więc dziś tylko na tym, że odchodzą już ci, którzy swym życiem zaświadczali, czym jest hasło: „Bóg, Honor i Ojczyzna”... M. W.: – Faktem jest, że jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy wśród nas była większa liczba dowódców o niekwestionowanym autorytecie, łatwiej było wypełniać tę patriotyczną misję w obronie najważniejszych polskich wartości. E. M.: – Istotnie, od kilkunastu lat nie tylko na tym polegają nasze kłopoty. Wystarczy tu przypomnieć perturbacje z zakładaniem Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego, która miała być materialną bazą dla działalności ŚZŻAK. Kiedy zaczynaliśmy powoływać fundację w roku 1998, było jeszcze całkiem uczciwie... – Co to znaczy? E. M.: – Założycielami fundacji mieli być pospołu Światowy Związek Żołnierzy AK i warszawski Urząd Wojewódzki. W końcu jednak jedynym fundatorem został nasz związek. Tak się złożyło, że wybrano mnie na pierwszego prezesa fundacji. To było w czasie, kiedy kończyły się rządy Jerzego Buzka, a AWS tracił poczucie bycia partią uczciwą. Przygotowałem wtedy projekt statutu, potem kolejne, których z jakiegoś powodu długo nie chciano zaakceptować w Krajowym Rejestrze Sądowym. W końcu, po pokonaniu licznych kłód pod nogami, we wrześniu 1999 r. statut został zarejestrowany. Fundacja mogła więc wreszcie przyjąć darowiznę – czyli przejąć budynek PAST-y. Ale to nie koniec kłopotów. Prawdziwa walka dopiero się zaczęła. – Zaczęła się nowa walka o PAST-ę? E. M.: – Tak, i to równie zacięta jak ta w 1944 r. Od początku było jasne, że ktoś za wszelką cenę chce nam uniemożliwić przejęcie PAST-y, czyli jej nieodpłatne scedowanie przez Skarb Państwa na rzecz naszej fundacji. Państwo musiało wypłacić sowite odszkodowanie firmie do tej pory administrującej tym budynkiem tylko w zamian za to, że nie będzie ona pretendowała do tytułu własności. O ile pamiętam, było to 960 tys. zł – ostatnie pieniądze, które miał do dyspozycji premier Buzek przed podaniem się do dymisji. M. W.: – Gdyby nie to odszkodowanie, sprawa przez lata toczyłaby się w sądach, a z darowizny na rzecz naszego związku nic by nie wyszło. I tamta firma nadal by sobie pasożytowała na budynku PAST-y, podobnie jak czyniło to w innych miejscach wiele pokomunistycznych firm. – Można powiedzieć, że to pan prezes Muszyński ponownie odbił PAST-ę? M. W.: – Jak najbardziej, choć dzisiaj wielu się do tego przyznaje... E. M.: – ...a nie mają nawet bladego pojęcia, jak ostro wtedy było. Po zarejestrowaniu statutu zaczęła się wojna podjazdowa – i to na wielu frontach – mająca nam uniemożliwić przejęcie PAST-y. W urzędzie wojewódzkim zadziałał ktoś wpływowy; urzędnicy zaczęli mnożyć trudności, zwłaszcza wicedyrektor wydziału gospodarki ziemią i geodezji, który aby rzecz maksymalnie utrudnić, przygotował specjalne plany geodezyjne wręcz uniemożliwiające przekazanie nam działki, na której stoi budynek PAST-y. M. W.: – Działkę podzielono na dwie części – umyślnie w taki sposób, że część budynku PAST-y z windą wydzielono i przypisano do działki sąsiedniej! Chciano tak skomplikować sytuację prawną, by uniemożliwić, a co najmniej na bardzo długo odwlec przekazanie budynku Związkowi AK. To wszystko by się powiodło – bo ten chytry zabieg utrzymywano w ścisłej tajemnicy – gdyby nie to, że jedna z wysokich urzędniczek uczciwie ostrzegła pana prezesa Muszyńskiego, że coś takiego się kroi. E. M.: – To prawda. Nikomu o tym nie mówiłem, ale wtedy zacząłem osobiście atakować wojewodę. Umowę przekazania darowizny, oczywiście, przedłożyłem wcześniej radcom prawnym w Ministerstwie Skarbu Państwa. Nikt tam nie miał żadnych zastrzeżeń. Pojawiły się one potem nagle – zaczęto domagać się od nas kolejnych bezsensownych dokumentów. Do końca nie byliśmy pewni, czy podpisanie umowy w ogóle kiedykolwiek nastąpi, gdyż targi były niezwykle ostre. Strona przeciwna – na dobrą sprawę nie wiadomo kogo reprezentująca, nieżyczliwa – do końca miała chyba nadzieję, że do tego podpisania, mimo wcześniejszych uzgodnień, jednak nie dojdzie. Pomogły wspierające nas działania dyrektor Wydziału Skarbu Państwa i Przekształceń Własnościowych Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego Bożeny Grad, a szczególnie szefa Kancelarii Premiera Buzka ministra Mirosława Koźlakiewicza; przyszło polecenie od premiera, aby pan wojewoda podpisał dokument. To było 10 listopada 1999 r. – Miał Pan wówczas wielką satysfakcję, poczucie zwycięstwa? E. M.: – Tak, ale to poczucie trwało krótko, ponieważ już następnego dnia nie dostąpiłem zaszczytu uroczystego przejęcia budynku z rąk premiera Buzka... PAST-ę przejmował ówczesny prezes Światowego Związku Żołnierzy AK płk Stanisław Karolkiewicz, sam. Mnie zignorowano... Mimo że przecież byłem prezesem zarządu fundacji, adresatem całej korespondencji w tej sprawie, mimo że – powiem nieskromnie – przez wiele miesięcy sam walczyłem o PAST-ę. – Cóż, taki zawsze był w Polsce los prawdziwych, najbardziej zasłużonych AK-owców, Panie Prezesie. E. M.: – Pozostała mi tylko satysfakcja, że się udało, bo sam najlepiej wiem, że mogło się nie udać. – Ale zasłużył Pan chyba na wdzięczność AK-owskiego środowiska? E. M.: – No właśnie, najsmutniejsze jest, że tego nie jestem pewien... M. W.: – Obydwaj z Prezesem jesteśmy w komisji statutowej związku i tak się składa, że wszystkie nasze najważniejsze poprawki do statutu zostały w głosowaniu odrzucone, m.in. wprowadzenie do statutu „Preambuły” i przywrócenie może nie Rady Naczelnej, ale Rady Starszych (złożonej z kilku powszechnie szanowanych kombatantów), która dbałaby o kręgosłup moralny związku i zabierałaby głos w sprawach ważnych dla Polski, którego dziś brakuje. E. M.: – A ja mimo wszystko nie tracę nadziei, że w Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej zajdzie jakaś dobra zmiana. * * *
CZYTAJ DALEJ

Hiszpania: rząd planuje usunąć figury świętych wokół krzyża w Dolinie Poległych

2025-11-13 16:49

[ TEMATY ]

Hiszpania

figura

Dolina Poległych

wikipedia.org

Rząd Hiszpanii Pedro Sáncheza zamierza usunąć figury świętych znajdujące się wokół krzyża w Dolinie Poległych (Valle de los Caidos), miejscu złożenia ciał ponad 30 tys. ofiar wojny domowej w tym kraju z lat 1936-1939. Centrolewicowy gabinet zatwierdził nowy plan zagospodarowania tej zainaugurowanej w 1959 roku pod Madrytem budowli, nad którą wznosi się ponad 154-metrowy krzyż. Usytuowane wokół jego podstawy postacie czterech ewangelistów oraz Maryi trzymającej umęczone ciało Jezusa, jak wynika z makiety architektonicznej, mają zostać usunięte. Zniknąć mają także monumenty przedstawiające cztery cnoty: siłę, roztropność, sprawiedliwość i umiarkowanie.

Zgodnie z zapowiedziami rządu Pedro Sáncheza, modernizacja w ramach zatwierdzonego we wtorek projektu pt. „Krzyż i podstawa”, obejmująca m.in. prace przy usunięciu symboli religijnych, ma służyć „większemu pluralizmowi” w miejscu pochówku ofiar wojny domowej, zarówno frankistów dowodzonych przez generała Francisco Franco, jak i ich przeciwników.
CZYTAJ DALEJ

Odwaga wyciągniętych rąk

2025-11-18 17:34

[ TEMATY ]

Wrocław

Magdalena Lewandowska

Przewodniczący Polskiego i Niemieckiego Episkopatu podpisali wspólnie oświadczenie "Odwaga wyciągniętych rąk", nawiązujące do Orędzia Pojednania z 1965 roku.

Przewodniczący Polskiego i Niemieckiego Episkopatu podpisali wspólnie oświadczenie Odwaga wyciągniętych rąk, nawiązujące do Orędzia Pojednania z 1965 roku.

– Odwaga do ryzykownego gestu pojednania w 1965 roku zrodziła się z głębi chrześcijańskiego, ale jednocześnie bardzo ludzkiego ducha – mówią polscy i niemieccy biskupi.

W 60. rocznicę Orędzia Pojednania Eucharystii w katedrze wrocławskiej przewodniczył abp Tadeusz Wojda, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, a koncelebrowali ją biskupi i kardynałowie z Polski i Niemiec wraz z Nuncjuszem Apostolskim abp. Antonio Filipazzi. Przewodniczący Polskiego i Niemieckiego Episkopatu podpisali wspólnie oświadczenie "Odwaga wyciągniętych rąk", nawiązujące do Orędzia. Podkreślają w nim, że listy wymienione między biskupami Polski i Niemiec w 1965 roku były punktem zwrotnym nie tylko dla Kościoła, ale także dla relacji między narodami. „Gotowość Polskiego Episkopatu do wyjścia w 1965 r. myślą poza głębokie historyczne rany i lęki była w najlepszym tego słowa znaczeniu rewolucyjna i otworzyła nowe perspektywy. Pamiętne słowa „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” były wyrazem prorockiego rozeznania, które odrzucało zgodę na sytuację naznaczoną strachem, krzywdą i przemocą. Odwaga do tego ryzykownego gestu pojednania zrodziła się z głębi chrześcijańskiego, ale jednocześnie bardzo ludzkiego ducha. Chrystus zaprasza wszystkich, którzy za Nim idą, niezależnie od przynależności narodowej, do przebaczenia i miłości nieprzyjaciół” – czytamy w dokumencie. Biskupi zwracają uwagę, że mimo iż na drodze pojednania polsko-niemieckiego udało się osiągnąć wiele, znacznie więcej niż ludzie mogli sobie wyobrazić w 1945 r., historyczne krzywdy nadal wpływają na naszą teraźniejszość. – „Prośba o przebaczenie nie oznacza, że niemieckie zbrodnie, wojna przeciwko Polsce, holokaust i wszystkie skutki panowania narodowych socjalistów mogą zostać zapomniane. Również wysiedlenie najpierw Polaków, a następnie Niemców z ich ojczyzny nie mogą popaść w zapomnienie. To właśnie ze wspólnej pamięci może wyrastać siła pojednania i odwaga do budowania bardziej pokojowej przyszłości w Europie – przekonują hierarchowie.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję