Reklama

Niedziela Łódzka

Trzeba puszczać talenty w obieg

Niedziela łódzka 15/2018, str. IV

[ TEMATY ]

wywiad

Łukasz Głowacki

O. Tomasz Nowak OP

O. Tomasz Nowak OP

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dominika Szymańska: – Żeby zorganizować takie uwielbienie na kilka tysięcy osób jak „Uratowani” w Wytwórni, trzeba jakoś ludzi przyciągnąć. Czy nie ma w tym pokusy „showmaństwa”? Czy to nie jest tak, że walczymy z tym światem metodami tego świata?

O. Tomasz Nowak OP: – Tak, „showmaństwo” jest z tym związane. Kiedyś łudziłem się, że da się tego uniknąć, ale to jest nieuniknione. Jednocześnie nie przejmuję się tym zanadto, bo w Ewangelii czytam o tym, że za Jezusem chodziły tłumy i cisnęły się do Niego, żeby Go słuchać, a Jezus kazał odbijać łodzią od brzegu. Jezus naprawdę był kaznodzieją wędrownym i w dodatku bardzo popularnym. Więc dlaczego my mielibyśmy tą drogą nie pójść i być jacyś inni czy wyjątkowi w tym względzie? To są pewne mechanizmy, które my dzisiaj nazwalibyśmy medialnymi czy masowymi. A jednak da się w tym zachować szacunek do drugiego człowieka i do siebie samego.
Podobnie święci. Spójrzmy chociażby na św. Patryka, który wskrzeszał po latach zmarłych. To była gwiazda! Musiał być mocny, jeżeli zewangelizował całe te wyspy sam praktycznie. To musiała być taka postać, która naprawdę robiła wrażenie. Mamy też bardzo konkretne doświadczenia z naszego zakonu kaznodziejów, gdzie – sięgając do historii – czytamy o braciach z XIII wieku czy XVI wieku, którzy robili wielkie show.

– Też były takie przypadki?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram


– Tak, np. budowali specjalny system kilku ambon. Tylu było ludzi, że kaznodzieja głosił, a na ambonach siedzieli kolejni bracia i przekazywali jego słowa następnym, trochę jak echo, żeby wszyscy mogli słyszeć. Wtedy były takie możliwości; teraz są mikrofony i nagłośnienia, ale samo zjawisko istniało, można powiedzieć, od zawsze. Więc kwestią jest tylko nauczyć się z tym żyć, a nie łamać nad tym głowę czy ręce. W takim sensie, że to jest jakieś nie ewangeliczne, nie Boże. To jest ludzkie. Takie po prostu jest.
A do tego, na szczęście, działa Pan Bóg. To jest zadziwiające! Bo myślę, że każdy z nas mógłby powiedzieć: „No, to ja rezygnuję i sobie żyję spokojniej”. Tylko doświadczamy, że Duch nas do tego przynagla, że to jest Jego łaska. To, że tak możemy żyć, że możemy głosić wszędzie, wszystkim i na wszystkie sposoby, tak jak nam św. Ojciec Dominik zalecił. Więc bardziej w tym widzimy błogosławieństwo, jakąś wielką łaskę, że Pan Bóg nas do tego dopuszcza i powołuje, niż że to jest jakaś przeszkoda na drodze do Boga czy do świętości.
Przypomniało mi się, gdy dawno temu, w czasach mojej młodości, zastanawialiśmy się, czy można używać muzyki rockowej do ewangelizacji. To był wielki temat. I pamiętam jedno świadectwo, które mnie ostatecznie przekonało. Chyba był to zespół 2Tm2,3 i oni się modlili, pytając, czy Panu Bogu podoba się to, co robią. I dostali taki fragment ze Starego Testamentu o tym, jak król Dawid idzie do kapłana i pyta, czy ma jakąś broń, bo sam uciekł przed Saulem i nic nie miał. I ten kapłan mu odpowiada: „Mam tylko miecz Goliata, którego pokonałeś”. A Dawid na to: „Nie ma od niego lepszego”. I tę broń, która była zwrócona przeciw Izraelowi, Dawid bierze, żeby teraz walczyć za Izrael. Więc nie jest powiedziane, że takie formy sztuki, które były wymyślone nawet, czy skierowane przez jakiś czas przeciw Kościołowi czy wierze, nie mogą teraz służyć Kościołowi. Wierzymy, że Pan Bóg jest od tego dużo mądrzejszy i działa podobnie, jak powiedział do Piotra: „Nie nazywaj nieczystym tego, co Bóg oczyścił”.

– A czy to znaczy, że Kościół nie jest wystarczający dla współczesnego człowieka?

– Pan Bóg zawsze działał szerzej niż tylko w Kościele. Dla mnie jakoś symboliczne jest to, co zauważyłem, czytając Ewangelię, że często to Apostołowie byli w łodzi, a Jezus poza łodzią. Piotr wychodził, żeby iść po wodzie czy wyskakiwał, bo na brzegu zobaczył Jezusa. A więc Piotr, w sumie jako jedyny z Apostołów, wychodził z łodzi, nazwijmy ją symbolicznie Kościołem, bo Jezus był gdzie indziej.

Reklama

– Czyli Jezus wyprzedzał Kościół?

– Taka jest natura Ducha: jest nie do zamknięcia, ciągle jest nowy, ciągle jest świeży. My staramy się za tym nadążać, ale tak naprawdę nigdy nie nadążamy. Robienie wielkich widowisk czy teatralnych, czy muzycznych, czy to na stadionach, czy w wielkich halach to w ogóle nie robi na Panu Bogu wielkiego wrażenia. To On stworzył ten świat, cały. I szuka wszędzie swoich dzieci. Więc jeśli coś pomaga, idźmy za tym. Gorzej, gdyby przeszkadzało. Oczywiście, trzeba siebie pilnować. Jest u nas taki następca św. Dominika, św. Humbert, który w swojej pracy nt. kaznodziejstwa pisze coś takiego: „Czy kaznodzieja ma się podobać”? I odpowiada: „Musi się podobać”. Z dwoma wyjątkami: jeżeli się podoba dla samego podobania albo podoba się w tym, co się Bogu nie podoba. W każdym innym wypadku musi się podobać.

– A więc przyjmijmy, że takie wydarzenia są pewnym zaczerpnięciem u źródła. A co dalej? Łatwo jest popaść w taki schemat „od wydarzenia do wydarzenia”. Gdy żyje się tylko „mocnymi akcentami”, trudno później przełożyć je na codzienność? Pojawia się pewne niezaspokojenie.


– Tak, to jest pytanie: Jak to właściwie ma być? Ale chyba o to chodzi, żeby się rodziły pytania. To pobudza wyobraźnię i kreatywność. Gdy wszystko jest dobrze i wszystko nam pasuje, to nic nie musimy wymyślać. Natomiast chodzi o to, żeby te talenty, które odkrywamy, jakoś dalej puszczać w obieg. I owszem, można żyć od wydarzenia do wydarzenia, ale to jest zakopywanie tego talentu. Jest to pułapka obecna w naszej kulturze. Wydaje mi się jednak wielkim kłamstwem sądzić, że istnieje jakiekolwiek działanie, które nie zawierałoby w sobie żadnych niebezpieczeństw. Tak jakby dobre były tylko te wydarzenia, w których nie ma żadnych niebezpieczeństw. Wtedy nie ma życia, bo to wszystko jest sterylne i tak bezpieczne, że aż mdłe. Życie polega na tym, że inspiruje, że niesie ze sobą ryzyko, że ja muszę nad tym jakoś pracować czy temu zaradzić.
Albo pojawiają się jakieś rzeczy, które przekraczają to, co znałem i prowadzą mnie w rzeczy nowe, których nie znam. A rzeczy, których nie znam, mają to do siebie, że mogą być niebezpieczne. I nie chodzi o to, żeby nie bywać tam, gdzie są niebezpieczeństwa. Idę tam, tylko muszę być w tym mądry i zacząć dbać o to, co rzeczywiście mnie chroni, żeby się głupio nie narażać. Zawsze, gdy mam wątpliwość, sięgam do Ewangelii i patrzę, czy Jezus się nie narażał. I zaraz mnie to otrzeźwia. Bo On wiedział, że chcą Go zabić, że Go prześladują. A jednak wiele razy unikał śmierci, chociaż mógł zginąć. Więc nie będę unikać czegoś, co wydaje mi się wartościowe i sensowne. Jeżeli widzę, że Duch Święty działa, to warto to robić. Tylko powstaje pytanie: Czy można to zrobić mądrzej? Jeżeli mogę zadbać o to, żeby coś, co jest potencjalnym zagrożeniem, nim nie było, to robię to.

– A czy macie w takim razie jakieś konkretne propozycje w codzienności?


– Staramy się działać na poziomie pewnej uniwersalności, żeby potem każdy mógł się odnaleźć w jakichś już konkretnych wspólnotach – czy to będzie neokatechumenat, czy Chemin Neuf czy jeszcze coś innego. Wydaje mi się, że to jest trochę w takim kluczu, chociaż w innej formie, jak spotkania Taizé. Jest to rodzaj wspólnoty tylko na chwilę. Bo niemożliwym jest, by ileś tysięcy ludzi było zgromadzonych w jednym miejscu przez nie wiadomo ile czasu. Więc to trwa przez tydzień, a później każdy wraca do siebie – czy to będzie Ruch Światło-Życie, czy KSM czy cokolwiek innego. Gdybyśmy narzucali z góry jakieś formy, i mówili: „Teraz możecie żyć tylko tak”, to byłoby sekciarskie. A wiemy też, że ci ludzie, którzy nas słuchają, mają swoje wspólnoty.
To w kwestii istniejących już wspólnot i form, ale nigdzie nie jest powiedziane, że nie mogą powstać nowe wspólnoty. Do tego też rzeczywiście bym dążył, żeby to nie wyglądało w ten sposób, że ktoś Pana Boga spotyka i się nawraca, a później mówi: „Zaproponujcie mi coś”. Chodzi o to, by odkryć, czego ja chcę. I by zacząć coś tworzyć. Mam nadzieję, że te wielbienia to nie są punkty „usługowe”, ale punkty inspirujące, że dzięki temu ktoś też zapragnie służyć.

– Czemu akurat uwielbienie? Czemu nie jest to Droga Krzyżowa czy Msza św.?


– Zadziwiło mnie to, gdy na jednym z pierwszych spotkań uwielbieniowych organizowanych jakieś 20 lat temu w Poznaniu spotkałem ludzi, którzy przyjechali tam z bardzo konkretnym pytaniem: „Do czego Pan Bóg mnie powołuje? Co ja mam w życiu robić?”. To niesamowite, bo Pan Bóg właśnie w uwielbieniu daje odpowiedzi. Nie w modlitwie prośby, gdy latami proszę i nic, ale w uwielbieniu. Dlaczego? Dlatego, że uwielbienie nie jest zajmowaniem się swoimi sprawami czy darami, ale samym Bogiem. Wszystkie słowa, pieśni są skierowane do Boga. To nie opowieść o Nim, ale modlitwa do Niego. Bóg obiecuje: Zajmij się Mną, a ja zajmę się tobą.
Widzę, jak Bóg zupełnie niezależnie nas do tego doprowadził. Mówię tu o sobie i o o. Adamie. Przez ostatnie kilka lat byliśmy zupełnie gdzie indziej i robiliśmy inne rzeczy, a paradoks polega na tym, że to nas doprowadziło do wielbienia. Ciekawe jest natomiast to, co widzimy ostatnio w naszym kaznodziejstwie, że Duch Święty prowadzi nas do rzeczy, które są bardzo tradycyjne w Kościele. Właśnie przez to wielbienie, które wydaje się jakąś nowością, przynajmniej w takiej formie, prowadzi nas do Różańca, do Drogi Krzyżowej, do „Naśladowania Chrystusa”, czyli do rzeczy, które były od dawna pokarmem w wierze. Tylko my je odkrywamy jakby z innej perspektywy. I coś z jednej strony może wydawać się przestarzałe czy trącić myszką, widziane jednak z drugiej strony, nagle okazuje się inspirujące, odkrywcze, ciekawe. Jest jakaś mądrość duchowa w tym zawarta, z której i dziś można by skorzystać. Duch Święty, wierzymy, że tak jest, wydobywa ze swego skarbca rzeczy stare i nowe. On zawsze tak działa. Jeżeli otwiera nas na swoją nowość, to po to, by nas nauczyć tradycji.
Przyglądam się temu też od strony muzycznej. W tradycji mamy chorał, zdarzyło mi się też nagrywać płyty chorałowe. Potem trafiłem na muzyków, w większości jazzowych, i z nimi zacząłem robić Zaduszki Jazzowe czy Rekolekcje Jazzowe. I ci muzycy nagle, w pewnym momencie, zaczęli odkrywać chorał. Nagle jazzmani chcieli nagrywać płyty chorałowe. Z drugiej strony, bracia, którzy wybrali drogę tradycyjną, poszli w śpiewy Greków, Syryjczyków; te wszystkie formy ortodoksyjne muzycznie, jednogłosowe czy wielogłosowe, mówią, że chcieliby też ze mną prowadzić uwielbienie. I twierdzą, że to się nie kłóci, ale dopełnia. To wszystko pochodzi z jakiejś pierwotnej inspiracji, którą jest dobro, piękno, prawda.
Może potrzeba po prostu dłuższej pamięci. Taki zakon jak nasz, istniejący 800 lat, ma dłuższą pamięć. Możemy sięgnąć do archiwum, do bibliotek i zobaczyć, jak bracia żyli czy myśleli ileś set lat wcześniej. Jeżeli patrzę na ostatnie 100 czy 150 lat, to mało zobaczę. Mamy natomiast takiego brata, tomistę, który zaczął odkrywać, że bracia z XIII wieku byli totalnymi charyzmatykami i robili dokładnie to, co my dzisiaj robimy: kazania, spotkania, uwielbienia, działy się uzdrowienia, czynili cuda.

2018-04-11 14:49

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Trzeba chłopa, żeby nie pił

Łatwo jest wpaść w nałóg alkoholowy. Wyjście z niego wymaga poświęcenia nie tylko osoby chorej, ale także najbliższych. Abstynencja pomaga odzyskać człowieczeństwo. O problemach związanych z alkoholem i życiu bez niego rozmawiamy z ks. Aleksandrem Radeckim.

Ks. Łukasz Romańczuk: Rozpoczynamy sierpień. Dlaczego Kościół troszczy się i zachęca w tym miesiącu do abstynencji od alkoholu?

Ks. Aleksander Radecki: Alkoholizm niszczy całe społeczeństwo. Zachęta daje zawsze nadzieję na pokonanie tej fali. Pamiętam, a było to bardzo dawno, na Dworcu PKP we Wrocławiu, był taki baner: „Przez abstynencję wielu, do trzeźwości całego narodu”. Potem ten baner niestety zniknął, ale znacznie później dowiedziałem się, że była to koncepcja ks. Franciszka Blachnickiego, którego słuchałem na własne uszy i on w 1980 r. przekonał mnie osobiście do tego, aby zdeklarować taką wolę podjęcia abstynencji ze względu na tych, którym pić absolutnie nie wolno. Podejmując próbę uświadomienia sobie, dlaczego ludzie mają jakieś opory przed abstynencją, odkryłem takie punkty: Pierwszy – to uzależnienie. Człowiek nie jest w stanie odmówić sobie wypicia alkoholu, a także nie jest w stanie się przyznać do tej słabości. Drugi – to strach przed opinią otoczenia (Co powiedzą, gdy nie wypiję?). Przeczytałem kiedyś takie zdanie: „Wszyscy wiedzą, że alkoholizm jest chorobą, ale jak nie pijesz, to pytają, czy jesteś chory”. Pojawia się obawa samotności, odrzucenia i wzięcia za donosiciela. Kolejna rzecz – to potrzeba zagłuszenia sumienia ostrzegającego przed popełnieniem grzechu – na trzeźwo byśmy pewnych rzeczy nie zrobili. Pewnego razu przygotowując się do zastępstwa „Orzecha”, na wykładach dla rodziców narzeczonych na zakończenie przygotowania do małżeństwa otrzymałem plan spotkania. Był tam m.in. punkt: oczepiny. Nie wiedziałem, co to jest i obejrzałem dwa filmiki na YouTubie. Zachowania i zabawa były takie, że na trzeźwo nikt by tego nie zrobił. To pozwoliło mi też zrozumieć, dlaczego po takiej uroczystości mało kto przyjdzie do kościoła na Mszę św. w niedzielę, a do Komunii św. tym bardziej. W takich i podobnych sytuacjach, jak przymus towarzyski („ze mną nie wypijesz?”), osiemnastka, imieniny, awans zawodowy – alkohol służy do zmiękczenia i zagłuszenia sumienia.

CZYTAJ DALEJ

Jak przeżywać Wielki Tydzień?

Niedziela wrocławska 13/2010

[ TEMATY ]

Wielki Tydzień

Karol Porwich/Niedziela

Przed nami wyjątkowy czas - Wielki Tydzień. Głębokie przeżycie i zrozumienie Wielkiego Tygodnia pozwala odkryć sens życia, odzyskać nadzieję i wiarę. Same Święta Wielkanocne, bez prawdziwego przeżycia poprzedzających je dni, nie staną się dla nas czasem przejścia ze śmierci do życia, nie zrozumiemy wielkiej Miłości Boga do każdego z nas. Wiele rodzin polskich przeżywa Święta Wielkanocne, zubożając ich treść. W Wielkim Tygodniu robi się porządki i zakupy - jest to jeden z koszmarniejszych i najbardziej zaganianych tygodni w roku, często brak czasu i sił nawet na pójście do kościoła w Wielki Czwartek i w Wielki Piątek. Nie pozwólmy, by tak stało się w naszych rodzinach.

CZYTAJ DALEJ

Obchody Triduum Paschalnego w diecezji

2024-03-27 17:00

[ TEMATY ]

Zielona Góra

Gorzów Wielkopolski

Głogów

sulechów

Nowa Sól

Karolina Krasowska

bp Tadeusz Lityński

bp Tadeusz Lityński

Najważniejsze dni w ciągu roku liturgicznego są poświęcone obchodom męki, śmierci i zmartwychwstania Pańskiego. W wybranych parafiach diecezji posługę będą sprawowali biskupi.

Triduum Paschalne rozpoczyna się w Wielki Czwartek wieczorem od celebracji Mszy Wieczerzy Pańskiej, kończy się zaś wieczorem w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego. Uroczyste celebracje Triduum Paschalnego odbędą się we wszystkich kościołach parafialnych.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję