Zaczęło się dawno temu
O Janie Łysakowskim dowiedziałam się dzięki Wandzie Jasinowskiej, która przysłała do redakcji list. Dziękowała za artykuł o starości i zapraszała do swojej wsi, żebym poznała kogoś, kto swą starość przeżywa
w twórczy sposób. Pojechałam. Sołtys Maria Mieloch umówiła mnie z rzeźbiarzem na spotkanie. Odwiedziłyśmy Jana Łysakowskiego w trójkę. W progu przywitał mnie uśmiechem i silnym uściskiem dłoni starszy
pan.
Jan Łysakowski mówi, że bliżej mu do setki niż do pięćdziesiątki. O swoim rzeźbieniu opowiada bez wielkich słów: „Tak po prostu zacząłem i rzeźbię”. Dopiero od jego żony - Stefani
Łysakowskiej dowiaduję się, że rzeźbiarstwo to nie jedyny talent jej męża. W swoim życiu robił wiele rzeczy: grał na skrzypcach, był krawcem, szewcem, rolnikiem. Wanda Jasinowska ujawnia mi wspomnienie
Jana Łysakowskiego, który opowiadał jej, jak kiedyś znalazł scyzoryk na wysypisku i pomyślał, że to nie przypadek i że trzeba z niego zrobić użytek. Znalazł odpowiedni kawałek drewna i zaczęło się. Początkowo
rzeźbił małe skromne rzeczy, potem coraz większe i bardziej skomplikowane. „Najpierw trzeba dobrze wysuszyć drewno, może to być klon, dąb czy lipa. Powinno leżeć nawet kilka lat. Potem znajduję
dla siebie odpowiedni kawałek i rzeźbię. Jedne zostawiam surowe bez farby czy lakieru, inne maluję” - mówi rzeźbiarz.
Domowa galeria
W pokoju, w którym gości mnie małżeństwo Łysakowskich, jest mała galeria. Na ścianach, meblach i specjalnych półkach wystawione są płaskorzeźby i wolno stojące rzeźby. Jedne kilkudziesięciocentymetrowe
inne większe. Można tu znaleźć wszystko: wątki historyczne, patriotyczne, religijne i sielankę. Powstańcy, kapitulacja Warszawy, góral karmiący owcę, św. Barbara, Ostatnia Wieczerza, Maryja tuląca Dzieciątko,
Żydzi prowadzeni do getta. O tę rzeźbę poprosiła pana Jana żona. „Wszystkim opowiadam tę historię - mówi - w wiosce, w której mieszkałam w czasie wojny, mordowali Żydów, a tych, których
nie zdołali zabić, wywozili do getta. Mam jeszcze przed oczami te sceny. Pamiętam twarz Niemca, który ich gonił”.
W pokoju porozstawiane są rzeźby grubo ciosane i delikatne z misternymi wykończeniami. W ogrodzie stoi nawet dzwonnica wykonana przez J. Łysakowskiego z dzwonem na pilota. Działa. Słyszałam.
Jan Łysakowski ze swoimi pracami jeździł także na konkursy i wystawy. Był w Zielonej Górze, Żarach, Nowej Soli czy Miodnicy. Dostawał nagrody i wyróżnienia, jak choćby to w 1992 r. za rzeźbę
Chłopka z kozą w Żarskim Domu Kultury. Wspomina, że jechał na wystawę z mnóstwem rzeźb, a wracał prawie z niczym, tak szybko znajdowali się ich amatorzy.
Stefania Łysakowska mówi, że mąż nie umie nic nie robić. Zawsze coś sobie wymyśli. „Pytam go: Jak to zrobisz, przecież nie umiesz, a on nic mi nie mówi, tylko zabiera się do roboty i wychodzi
mu” - opowiada.
* * *
22 lutego Rada Sołecka i Koło Gospodyń Wiejskich zorganizowały J. Łysakowskiemu wystawę we wsi. Przyszło wielu mieszkańców. Następna była planowana w żagańskim pałacu na 20 kwietnia, ale rzeźbiarz nie chce już wozić swoich rzeźb daleko. „To już dla mnie za ciężko” - mówi. Patrząc na tego starszego pana, jakoś nie dowierzam jego starości, z której sam się śmieje. Może rzeźbi już mniej, ale ciągle. Nad krzyżem do kaplicy cmentarnej pracował rok, ale w końcu osiągnął upragniony cel. Niedawno na prośbę katechetki z Żagania przez miesiąc robił małe stacje drogi krzyżowej. Twórcza starość. W wielu z naszych wiosek czy miast żyje pewnie sporo podobnych ludzi do Jana Łysakowskiego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu