Swojego dzieciństwa Władysław nie ocenia w kategoriach porażki,
mimo iż rodzice rozstali się. Najpierw wychowywała go babcia, a potem
trafił do domu dziecka, gdyż - jak mówi - nieustannie pracująca matka
nie była w stanie zapewnić mu opieki. Pamiętała jednak o regularnych
odwiedzinach.
"Po VII klasie zacząłem się uczyć zawodu piekarza - opowiada.
- Tragicznym przełomem w moim młodym życiu była końcówka I klasy
szkoły zawodowej. Trzeba było uczcić zakończenie praktyk i przełożeni
wysłali mnie do sklepu po alkohol i papierosy. Jako niepełnoletni
poczułem się wówczas bardzo doceniony. Ekspedientka w sklepie mówiła
do mnie przez pan, duma mnie rozpierała, poczułem się autentycznie
dorosły. Kiedy przyniosłem alkohol na teren praktyk, brygadzista
powiedział: «Na Władku można zawsze polegać». To był 24 czerwca,
pamiętam jak dziś, bo to jeden z najczarniejszych dni w moim życiu"
. Po wypiciu pierwszego kieliszka myślał, że mu twarz powykrzywia
na wszystkie strony, ale przy drugim już było lepiej. I tak jako
bardzo młody człowiek, za przyzwoleniem tych, których nazywał nauczycielami,
rozpoczął niszczenie swojego życia. Po pierwszym poważnym zapiciu,
przez trzy dni nie pojawił się w domu dziecka. Szukała go milicja.
Potem już świętował imieniny swoje i kolegów, odejście z
domu dziecka - mnożyły się okazje do picia. Kradzieże i inne przewinienia
po pijanemu czterokrotnie zawiodły go do zakładu karnego. Dwukrotnie
był na odwyku. Matka, z którą zamieszkał, widziała, że z nim coraz
gorzej, lecz w swojej bezradności zupełnie nie wiedziała, jak mu
pomóc. Władek uważał, że wszystkiego się czepia. Nie interesował
się jej losem. Żeby zejść matce z oczu, postanowił się ożenić. Ale,
niestety, nie oznaczało to wyzwolenia od pijaństwa. Małżeństwo rozpadło
się po 1,5 roku. Oczywiście, z powodu Władkowego picia, które przechodziło
coraz gorsze etapy (pił nawet denaturat). O dziwo, w pracy jakoś
szło, ratował się zwolnieniami lekarskimi. Dowiedział się, że żona
urodziła dziewczynki bliźniaczki, z których jedna przegrała walkę
o życie. Swoją rozpacz topił w alkoholu, bo nieszczęście to też dobry
powód do picia. To wszystko trwało 28 lat. Zdrowie się rujnowało,
a najbardziej zagrożona była krtań. Władysław zaczął tracić głos.
Wiedział, że musi coś z tym piciem zrobić, ale nie bardzo wiedział
co.
Zdarzyło się w końcu, że spotkał kolegę, który zaproponował,
by przyszedł na spotkanie AA, na dawnym osiedlu Gwardzistów, nie
mówiąc szczegółów. Władek chyba rzeczywiście kompletnie nie kojarzył,
gdzie się znalazł, bo ciągle czekał, że może ktoś postawi butelkę.
A tam świece, modlitwa, zwierzenia... Czuł się jak na kółku różańcowym.
Kiedy prowadzący spotkanie zapytał: kto jest dziś po raz pierwszy,
nawet nie zorientował się, że trzyma rękę w górze. "Ciężko było wykrztusić
z siebie, że mam problem z alkoholem - wyznaje. - Sam sobie się dziwię,
że te spotkania jednak wciągnęły mnie i chodziłem regularnie. To
był rok 1992. Po trzech miesiącach niepicia poczułem się taki silny,
pewny siebie, zacząłem pouczać innych, aż w końcu... po pół roku
zapiłem. Po wypiciu pierwszej flaszki wina zorientowałem się, że
źle zrobiłem. Ale było już za późno".
Po jakimś czasie Władysław znowu spotkał kogoś, kto zachęcił
go do spotkań w Klubie "Przemiana" przy kościele Podwyższenia Krzyża
Świętego w Rzeszowie. Z tą wspólnotą (która dziś mieści się w schronisku
dla bezdomnych przy ul. Styki 21) pojechał na rekolekcje o problematyce
trzeźwościowej do Przemyśla. 3 grudnia 1993 r. podpisał Krucjatę
Wyzwolenia Człowieka.
Rozpoczął życie w łasce Bożej, odbył wiele pielgrzymek do
polskich sanktuariów. Od 1994 r. chodzi na piesze pielgrzymki na
Jasną Górę. Mówi, że miał ogromne szczęście, że u progu swojej drogi
do trzeźwości zetknął się z duszpasterzami znającymi doskonale problem:
księżmi saletynami, misjonarzami Świętej Rodziny. Dziś wdzięczny
jest Bogu, że dane mu było wyjść z tego "barłogu". Ma kontakt z córką,
która studiuje za granicą. "Gdy miała 19 lat, odwiedziłem ją, by
po raz pierwszy szczerze porozmawiać, przyznać się jej do swego błędu
- opowiada. - Przyjęła mnie z wielkim zrozumieniem. Popłynęły mi
łzy ze wzruszenia. Przed wyjściem za mąż ona i narzeczony podpisali
Krucjatę do końca życia. Oboje studiują medycynę i jako jedną ze
specjalizacji wybrali problematykę uzależnień. Jest bardzo zdolna.
Zna kilka języków. Nic jej w życiu nie dałem, a ona sobie tak świetnie
radzi... Jestem z niej dumny".
W 1995 r. trafił na spotkania w Ośrodku Rehabilitacji Uzależnionych
i Ich Rodzin "Feniks" działającym przy Fundacji "Nowe Życie". Przez
tutejszą grupę "Przystań" przewinęło się bardzo wielu ludzi. "Dzięki
temu ośrodkowi, gdzie mogę spędzać dowolną ilość czasu, trwam. Wychodzimy
z naszymi świadectwami na zewnątrz - do szkół, kościołów. Mogę powiedzieć,
że jestem naprawdę szczęśliwy, bo odnajduję się w trzeźwym życiu
niezależnie od nastroju i pogody". Władysław ma dziś 51 lat. Umie
stanowczo odmówić, gdy go częstują alkoholem. Jest świadom, że swoją
przysięgę złożył przed Bogiem.
Świadectwa wysłuchała Mirosława Radłowska-Kulczycka
Pomóż w rozwoju naszego portalu