30 rubli kosztuje dziesięć deka cedrowych orzeszków. Ich właściwości są zbliżone do mleka matki. Smak? Słodkawy. Trochę przypomina chałwę. Ratowały życie zabłąkanym w tajdze - mówią o nich miejscowi ludzie i powtarzają za nimi tę nowinę przejezdni.
Zima na Uralu
Ściskam w jednej ręce foliową torebkę z ziarenkami cedrów syberyjskich,
podczas gdy drugą pracuję za dwie nad utrzymaniem równowagi. Trzeba
trochę wprawy, aby na ulicach Jekaterynburga nie połamać się w drobne
kawałki. Zima na Uralu trwa do dziesięciu miesięcy. Bywa, że nie
nadąża się ze spychaniem śniegu na brzegi chodników. Wahania temperatury
- duży mróz na przemian z nagłymi, krótkimi ociepleniami - powodują
fatalne oblodzenia. Ludzie chodzą na lekko rozstawionych nogach,
małymi kroczkami, szukając instynktownie miejsc, gdzie więcej jest
nieskamieniałego śniegu.
Sztuka, której w ciągu dwóch tygodni nie opanowałam,
to skakanie z "gór lodowych" na jezdnię przy przejściu na drugą stronę
ulicy oraz do trolejbusów i z trolejbusów. Starszych spotyka się "
na mieście" bardzo rzadko. W pamięci zostanie mi babunia, która nie
zdążyła "zejść z chodnika" na zielonym świetle, a potem nie miała
już odwrotu. Cudem nie zabiła jej pędząca rzeka aut. Czemu nie posypać
tych ulic piaskiem? - ciśnie się pytanie proste jak piasek. W odpowiedzi
- wzruszenie ramion. Zmęczenie samym trudem egzystencji i walką z
żywiołem zdaje się być silniejsze niż chęć pomocy sobie.
Krople polskości
Na Jekaterynburg, pokoleniom zesłańców znany także jako Swierdłowsk, namówiła mnie Mirka, pallotyńska misjonarka, a moja serdeczna przyjaciółka od czasów wspólnego studiowania polonistyki w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Siostry pallotynki - wśród nich s. Mirosława Włodarczyk - otworzyły na Uralu placówkę trzy lata temu. Zaprosiła je tam Boża Opatrzność, zachęcił sam Ojciec Święty. Poza nimi już okres trudnej adaptacji, szukania pomieszczenia, doskonalenia języka. Nie przewracają się już na lodowych promenadach i o mieście carycy Katarzyny mówią: nasze miasto.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Trakt syberyjski
Trzy dni i dwie noce zajęła mi podróż pociągami z Warszawy
do Swierdłowska. W bardzo czystym i wręcz przegrzanym ekspresie Moskwa
- Jekaterynburg nie daje się spać. Za oknem niekończąca się biel.
Trakt transsyberyjski, jeden z wielu, po którym właśnie toczy się
pociąg, to dzieło morderczej pracy więźniów, głównie sowieckiego
reżimu. To droga wygnańcza tysięcy ludzi.
Szarpnięcie. Maszyna zatrzymuje się na słabo oświetlonej
stacji, której nazwy darmo szukać. Krzyki, bieganina za oknem. Ludzie
stukają w szyby, unosząc nad głowami migocące cuda. - Tu, w pobliżu
- wyjaśnia jadący z nami Rosjanin - jest fabryka kryształów. Pracownicy
zamiast pensji otrzymują produkowane przez siebie wyroby: żyrandole,
wazony, zestawy szklanek. Muszą to gdzieś na tym odludziu spieniężyć,
aby mieć na chleb. Po twarzach niektórych pasażerów widać, że kupując,
czynią akt szczerej jałmużny.
16 marca 1999 r. miasto Jekaterynburg doczekało się skromnej
tablicy upamiętniającej dramat Rosji oraz wielu narodów Wschodniej
i Centralnej Europy. "Trakt Syberyjski. historia Rosji. Jej trwogi,
nadziei, dokonań" - widnieją słowa u początku jednej z alei, w miejscu,
gdzie krzyżują się główne arterie uralskiej metropolii. - Zwróć uwagę
na datę. Dopiero w 1999 r. - cicho odezwała się Mirka w czasie naszego
pierwszego spaceru po śladach pamięci.
Moim zadaniem jako kierownika biura Rady Szkół Katolickich
było zapoznanie się z działalnością Szkoły Polskiej w Jekaterynburgu
oraz nawiązanie kontaktu między tą szkołą a Zarządem RSK w Polsce.
Szkoła Polska, a ściślej - szkoła języka, historii, kultury i geografii
polskiej, to obecnie główny teren aktywności apostolskiej s. Mirosławy.
Gdy udawała się do sióstr i braci na Uralu, nie wiedziała, jaki kształt
przyjmie jej misyjna gotowość. Wynaleźli ją swoi, zrzeszeni w Związku
Polaków, i przekonali do tego, aby była im nauczycielką mowy ich
praojców.
Zaczęło się od grupy starszych. Obecnie szkoła urosła
o dwie nowe klasy: studentów i dzieci, w sumie ponad stu dwudziestu
uczniów. Staraniem Siostry i Polaków z Uralu, Szkoła Polska została
wpisana do rejestru szkół polskich na obczyźnie i uznana przez Ministerstwo
Edukacji Narodowej w kraju. Władze miejscowe użyczyły jej małego
pomieszczenia w jednej ze szkół publicznych. Oficjalnym dyrektorem
Szkoły została Antonina Umińska. Pani Antonina, czyli Tonia, wychowała
się w osadzie polskiej w Kazachstanie. Z dzieciństwa pamiętała tylko
parę wyrażeń gwarowych. Trzy ostatnie lata kontaktu z językiem ojczystym
zrobiły z niej niemal lektorkę. Marzeniem Toni jest zdobyć dla Szkoły
Polskiej własny budynek. Problemem są, oczywiście, pieniądze i dominujący
brak polskiej książki. Nauka języka jest nieodpłatna. Trochę podręczników
udało się przewieźć, ale poza tym żadnych lektur. - Niech siostra
o nas napisze - czyta się w twarzach nie wypowiedzianą prośbę.
Reklama
Zrozumieć Syberię
Pisać. Jak pisać po kilkunastu dniach gościny na Syberii o
kraju i ludziach, których wierzenia, historia, kultura, klimat, przeszłość
i teraźniejszość są tak inne. Mają wewnętrzną tkankę i smak...
- Dlaczego Ksiądz nie pisze? - pytam ks. Jarka. - To
już pięć lat minęło od opuszczenia rodzimej diecezji siedleckiej...
- Czasem piszę - odpowiada cicho. - Zapisuję coś niecoś.
Dla siebie. Turyści i pospieszni reporterzy publikują za to dużo,
ale ta reporterska Syberia to nie Syberia. Trzeba długo żyć między
tutejszymi ludźmi, słuchać ich, aż zaufają. Są ambitni i bardzo uczuciowi,
wbrew pozorom. Religijność człowieka Wschodu potrzebuje zewnętrznych
wyrażeń, bardziej niż nasza. Łatwo też pomylić pierwszy zachwyt wiarą
z autentycznym nawróceniem. Przychodzą kryzysy i wtedy tylko cierpliwość
zostaje.
Miasto jest inne od syberyjskiej wsi. Są wsie, Siostro,
gdzie życie to zaledwie egzystencja. Bieda tak straszna. Jedna para
butów używana na zmianę. A alkoholizm! Gdzie w Europie kupi się wódkę
w puszkach, jak coca-colę?
Reklama
Parafia św. Anny
Ks. Jarosław Mitrzak i ks. Jerzy Paczuski, obaj Polacy, posługują
w parafii św. Anny w Jekaterynburgu. Pierwszy kościół Swierdłowska
zbudowany przez polskich zesłańców przy wsparciu Fundacji Poklewskich
- został zburzony za sowieckich rządów. Obecna świątynia, ujmująco
piękna, ale malutka, zajęła miejsce jednego z dawnych budynków parafialnych.
Na ścianie nowoczesnego biurowca przypomina rysunek z tradycyjnych
kartek bożonarodzeniowych. U św. Anny uderza klarowność i prostota
liturgii: celebransi mówiący doskonale po rosyjsku, krótkie, przygotowane
homilie oraz starannie dobrane śpiewy i muzyka w wykonaniu profesjonalistów!
Wspólnotę wiernych stanowią przeważnie ludzie młodzi.
Duży procent uczniów Szkoły Polskiej to jednocześnie
obecni lub przyszli parafianie lokalnego Kościoła katolickiego. W
czasie spotkania są też nowi. Pani Ania, nauczycielka z Wadowic,
która przybyła niedawno do pracy w Szkole Polskiej, zwraca uwagę
na młodego chłopca. Żenia nie jest Polakiem. Języka Polaków zaczął
się uczyć sam i bez podręcznika - z filmów i z napisów na polskich
produktach. Gdy zgłosił się do Szkoły, umiał czytać i porozumieć
się. Najnowszą kandydatką, która chce się uczyć polskiego, jest Zosia.
Ma 14 lat. Pradziadowie jej byli Polakami. Babcia, która wynalazła
drogę do św. Anny, polskiego nie zna, bo "wtedy za polski płaciło
się życiem, więc rodzice nie uczyli". Teraz obie: i Zosia, i babcia
czekają na przyjęcie Zosi do szkoły.
Reklama
Spotkanie
Na spotkanie ze społecznością Szkoły Polskiej zaproszeni byli
przedstawiciele szkolnictwa publicznego i zaprzyjaźnionych ośrodków
kulturalnych miasta. Krótka prezentacja polskiej poezji, koncert
polskich kolęd i pieśń o Jekaterynburgu w wykonaniu Rosjanki, dyrektorki
muzeum, w którym odbyło się spotkanie, złożyły się na część artystyczną
wieczoru. Potem do późna Polaków i nie-Polaków rozmowy... Oprócz
wielu pytań na temat Polski, pojawiło się, oczywiście, pytanie o
wrażenia z Syberii. Wiedzieli, że jestem tu po raz pierwszy.
Smutek, a może rodzaj powagi i wyciszenie ludzi w miejscach
publicznych - to uderza najpierw. Także przedziwna cierpliwość w
czekaniu na zabranie głosu, na tramwaj, na koniec przerwy. Obcokrajowiec
nie rozumie też do końca fenomenu nędzy w najbogatszej części świata,
jaką jest Ural. Komentarze posypały się jeden za drugim - gorzkie
niekiedy, ale rozumne i szczere.
- "Pierestrojka" - mówi pani Ludmiła z zespołu szkół
zawodowych - zastała Rosję, zwłaszcza tę odległą,
azjatycką, nieprzygotowaną do demokratycznej współodpowiedzialności.
Ci, którzy przedtem kradli po trochu, pod osłoną komunistycznego "
prawa", nagle, w zamieszaniu, ukradli fortuny, bogacąc się w ciągu
jednej nocy. Reszcie obywateli pozostały głodowe pensje. Rejon Uralu
- mówi ktoś inny - stał się po roku 90. kotłem, do którego Europa,
i nie tylko ona, zlewa brudy. Wielość sekt i systematyczne uderzanie
w młodych niewybredną pornografią oraz tanią przynętą niemodnej już
gdzie indziej "mody" - powoduje prawdziwe spustoszenie.
- Poza tym Rosja to nie Ameryka - słychać z boku.
- To znaczy? - Amerykę tworzyli ludzie odważni, z inicjatywą.
A symbolem Rosjanina zawsze pozostanie leniwy "Iwanuszka na pieczi" (
Iwan na piecu), który zna tylko dwa sposoby na życie: niewolnicze
poddaństwo lub krwawe rewolucje.
Pamiątki...
Sztuka jubilerska Uralu specjalizuje się w obróbce szlachetnych
kamieni, których tu hojność nieprzebrana. Na pamiątkę otrzymuję starannie
dobraną broszkę: agat z fantazyjnym wewnętrznym rysunkiem przypomina
leśne jezioro.
Powrót jutro, więc czas najostatniejszy, ale przecież
nie mogę wyjechać ze Swierdłowska bez "odwiedzenia" Romanowych, świętych
Kościoła Prawosławnego. W tym mieście dopełnili swego życia i tu
zostali straceni. Siostra Mirosława przyspiesza, zapominając o ślizgawicy
i moim ostatnim zakupie, którego nie mogę upuścić i rozsypać. Gdy
dotarłyśmy na miejsce, gdzie znajdował się dom, w którym umieszczono
skazaną na zabicie rodzinę carską, świeciło słońce i śnieg był błękitny
od nieba. W maleńkiej kapliczce obsłużyła nas starsza kobieta o pięknych
rysach twarzy. Spośród pamiątek wybrałyśmy książkę: Ubijstwo carskiej
siemi Sokołowa. "Domu" Romanowych już nie ma, a teren, na którym
się znajdował, przygotowany jest pod budowę prawosławnej świątyni
pojednania. W cerkwi naprzeciwko (jakże złote dziś jej kopuły!) skazani
wysłuchali ostatniej Mszy św.
- A teraz całkiem prywatnie - Mirka przerywa nasz cichy
marsz. - Powiedz, co ze sobą zabierasz? Jaka jest twoja Syberia,
ta, której osobiście doświadczyłaś?
- Moja Syberia? Patrzę na szare zawiniątko, które szczęśliwie
doniosłam. - Myślę, że jest jak cedrowe orzeszki, najpokorniejsze
z orzeszków świata. Śmiertelne zmaganie i czysty strumień życia są
ostatecznie najbliżej siebie, wbrew temu, co się postrzega. Wiedzą
o tym syberyjskie cedry, a ludzie muszą się tego stale uczyć.