Na grobie Zbigniewa Herberta na warszawskich Powązkach palą
się znicze, leżą świeże kwiaty. I tak jest przez cały rok, nie tylko
teraz, gdy zbliża się rocznica jego śmierci.
"Zawsze miał takie same poglądy, zawsze był antykomunistą,
nie znosił zwłaszcza farbowanych lisów, którzy zdradzili wspólnotę,
a potem racjonalizowali zdradę. Od dawna zamierzał dobrać się im
do skóry. I w końcu się dobrał" - tak o Zbigniewie Herbercie pisze
jego przyjaciel Jacek Trznadel na łamach najnowszej książki Joanny
Siedleckiej Pan od poezji. Książka ta stała się ostatnio hitem wydawniczym.
Bo życie i twórczość tego wybitnego poety wciąż budzi w ludziach
zainteresowanie. Zwłaszcza że pewne środowiska zaczęły kreować go
na człowieka chorego, cierpiącego na depresję i amnezję.
- Tego typu sugestie mnie nie dziwią - twierdzi prof.
Jacek Trznadel. - Przecież dla całego środowiska, które posądzał
on o hipokryzję ideologiczną, jego słowa były niewygodne. Wygodniej
jest więc tłumaczyć to chorobą czy upojeniem Herberta, o które toczyły
się spory i które poróżniły go ze środowiskiem Gazety Wyborczej.
Nie uznawał kompromisów
Niepokorny. Nieugięty. Niepodległy. W historii literatury zapisał
się jako niekwestionowany autorytet moralny. I poeta najwyższego
lotu - który nie dał się zhołdować ideologiom, modom intelektualnym.
Płynął pod prąd. Z prądem bowiem, jak sam mawiał - "płyną tylko śmiecie"
. Dlatego pisał w słynnym Przesłaniu Pana Cogito: "ocalałeś nie po
to aby żyć/ masz mało czasu trzeba dać świadectwo (...) bądź wierny
Idź".
Nie uznawał kompromisów. W roku 1951, ze względów politycznych
i moralnych, wystąpił ze Związku Literatów Polskich. Należał też
do sygnatariuszy Listu 59, wyrażającego sprzeciw wobec zmian w Konstytucji
PRL, dotyczących kierowniczej roli partii.
Nic więc dziwnego, że w Polsce Ludowej panował zakaz
wydawania Herberta. Poeta musiał walczyć o przetrwanie w inny sposób:
pracował fizycznie, właściwie wszędzie, gdzie się dało: w sklepie,
w spółdzielni pracy, zakładach przemysłu torfowego. Otrzymywał głodowe
pensje. Żył w nędzy, bez dachu nad głową, ubrania na zmianę, często
chodził głodny. Ale nigdy nie narzekał.
Leopold Tyrmand pisał o nim: "Pogoda, z jaką to znosił
po skończeniu trzech fakultetów, ma w sobie coś z wczesnochrześcijańskiej
hagiografii".
Jacek Trznadel: - Tak, rzeczywiście ta postawa była godna
podziwu. Opowiadał mi kiedyś, że podczas wykładów bywał czasami tak
głodny, że miał poczucie, że za chwilę zrobi mu się słabo i zemdleje.
Trzeba było naprawdę dużego samozaparcia i wyrzeczenia, by przez
wiele lat znosić nędzę i nie załamać się. Nie pójść na kompromis.
W roku 1977 Herbert wyjechał z Polski, wrócił dopiero
w 1981. Z racji wprowadzonego w Polsce w r. 1981 stanu wojennego
kwestionował wartość późniejszego zwycięstwa odniesionego przy Okrągłym
Stole. "Grubej kreski" nie uznał za miarę politycznej mądrości. Później
popadł w konflikt z tzw. lewicą laicką, wchodząc w spór ze środowiskiem
skupionym wokół Gazety Wyborczej, nie zgadzał się z sądami intelektualnymi
i wyborami moralnymi tej grupy ludzi.
Gdy trwała wojna o niepodległość Czeczenii, Herbert na
łamach Tygodnika Solidarność opublikował list do prezydenta Dudajewa,
wyrażający moralne poparcie dla narodu czeczeńskiego. Natomiast w
roku 1994 wysłał słynny list do prezydenta Lecha Wałęsy w obronie
płk. Kuklińskiego, by "jak najszybciej uznać jako nieważny haniebny
wyrok, który nadal ciąży na pułkowniku".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Był duszą towarzystwa
Znajomi Herberta zgodnie twierdzą, że każde z nim spotkanie
miało specyficzny charakter, niepowtarzalną atmosferę. Nigdy nie
przyjmował żadnej pozy, teatralizacji, kreowania patosu. Miał talent
gawędziarski.
Zdzisław Najder, bliski przyjaciel poety, wspominał na
łamach Życia, że Herbert był człowiekiem bardzo uczuciowym, ale mającym
nieufność do wyrażania uczuć. Rzadko więc w ogóle cokolwiek mówił
o sobie, nie narzekał, nie skarżył się, nie użalał. Wręcz przeciwnie:
tryskał humorem i dowcipem, był zawsze duszą towarzystwa. - Widywałem
też Zbyszka modlącego się, ale nigdy z nim o tym nie rozmawiałem.
Obaj, bez słowa zresztą, traktowaliśmy wiarę jako coś bardzo prywatnego
- to znaczy trzeba dać świadectwo, ale o tym się nie mówi.
Marek Rymkiewicz wspominał Herberta śpiewającego: - Choć
nawet nie wiem, czy miał ładny głos, tego nie pamiętam, ale na pewno
lubił śpiewać i może będzie mu miło, jeśli takiego właśnie, śpiewającego,
zachowam w pamięci.
Chodziło o śpiew w mieszkaniu przy ul. Kilińskiego w
Warszawie, gdzieś pod koniec lat 60. Herbert śpiewał wtedy wojskową
piosenkę, zaczynającą się od słów: Jedna noga odrąbana...
Gustaw Herling-Grudziński wspominał na łamach Rzeczypospolitej:
- Poznałem Zbyszka Herberta wiele, wiele lat temu w Paryżu na kolacji
u Janka Lebensteina, kolacji dla licznych zaproszonych gości. Spodobał
mi się od razu, już nie jako poeta (którego od dawna czytałem i wysoko
ceniłem), ale po prostu jako człowiek.
Epilog burzy
Ostatnie lata przed śmiercią. Herbert przeszedł ciężkie zapalenie
płuc, miał trudności z oddychaniem, założony aparat tlenowy i rurkę
w tchawicy. Nie mógł mówić. Nie stać go było na leczenie poza Polską.
Unieruchomiony, przykuty do łóżka, pisał jednak jeszcze
wiersze. Udzielił też kilku wywiadów dla Tygodnika Solidarność. "
Wielu z nas sądziło - mówił w jednym z nich - że po roku 1989, choć
nie zbudujemy od razu raju na ziemi, to przynajmniej otrząśniemy
się z dawnego kłamstwa. Nie było to możliwe, ponieważ ludzie elit
nie stworzyli języka prawdy". W innym miejscu mówił: "Urodziłem się
i wychowałem w II Rzeczypospolitej. Tamto dwudziestolecie (nie tylko
w sprawach honoru czy pojedynków) jest dla mnie okresem wzorcowym,
do którego odnoszę wszystko to, co zdarzyło się później. Bo z życiem
jest trochę tak, jak z robieniem na drutach: nową nitkę trzeba wiązać
z pozostałą ze starego kłębka. Gdy człowiek schodzi do grobu, powinien
mieć swój sweterek skończony".
Herbert z dnia na dzień cierpiał coraz bardziej. "Być
może męstwo, z jakim dźwigał swój krzyż, sprawiło, że jego najbliżsi
nie zauważyli zbliżającego się kresu" - pisał tuż po śmierci poety
jego siostrzeniec Rafał Żebrowski.
Jak mówił ks. Wiesław Niewęgłowski w homilii pogrzebowej
na warszawskich Powązkach, śmierć nie była dla Herberta zaskoczeniem.
- Na śmiertelnej pościeli powiedział: "Pan Bóg był zawsze dla mnie
kimś ważnym". A po chwili dodał: "Chrystusa potrzebowałem bezustannie,
bo On rozumiał moje cierpienie".
Epilog burzy - ostatni tom poetycki Herberta - to właśnie
przepełniony cierpieniem zapis odchodzenia, żegnania się ze światem
i z życiem. "Panie, wiem, że moje dni są policzone/ zostało ich niewiele/
Tyle żebym jeszcze zdążył zebrać piasek/ którym przykryją mi twarz"
- pisał w słynnym Brewiarzu.
Zmarł nad ranem, gdy nad Warszawą szalała burza.