Ludzie mówią, że wiara czyni cuda. Kto jednak dziś tak naprawdę wierzy w cuda? Zwyczajne i codzienne. Nie te, które zdarzają się świętym, ale nam, szaraczkom...
Znałam kiedyś człowieka, który miał tajemnicę. Mówił o niej często. Każde życiowe niepowodzenie tłumaczył krótko: Tak musiało się stać. To kara za mój grzech. Ale ilekroć chcieliśmy
usłyszeć o jego wielkiej winie - milczał.
Sprawy rzeczywiście miały się źle. Ilekroć przedsiębrał jakieś działanie, marzył, robił plany na przyszłość - tylekroć pojawiały się okoliczności, które czyniły całą rzecz niemożliwą do realizacji.
Niektórzy nawet zaczęli zastanawiać się, czy rzeczywiście ów człowiek nie pokutuje w ten sposób za jakąś swoją dawną przewinę. Jedni mawiali, że ciąży nad nim fatum, inni, że prześladuje
go swojski, przaśny pech. Człowiek ten wraz z upływem czasu stawał się coraz bardziej zgorzkniały. Nic nie potrafiło go ucieszyć. Swoim ponurym, mrocznym wyglądem mroził najbardziej nawet serdeczną
atmosferę. Rodzina nie wiedziała, co robić. Przyjaciele, zmęczeni ciągłym pocieszaniem, zaczęli go unikać. A on dalej czynił ze swego nieszczęścia rodzaj wieńca dumnie zdobiącego
udręczone czoło.
Czasami się modlił. O nic jednak nie prosił, ani za nic nie dziękował. Trwał w milczeniu, z opuszczoną głową, chwiejąc się lekko jak dziecko z chorobą
sierocą. Nie pomagały też rozgrzeszenia uzyskiwane przy kratach konfesjonału. Nie czuł się potem ani odrobinę oczyszczony. Nie wierzył, że Bóg mu przebaczył. Nawet nie dopuszczał do siebie takiej myśli.
Żonie tłumaczył, jak zwykli to czynić ludzie dotknięci manią przykładania swojej miary do Boskiej: Jakby mi ktoś zrobił takie świństwo, nigdy bym nie przebaczył.
Któregoś zimowego, mroźnego wieczoru w całym mieście nastąpiła awaria prądu. Siedzieli z żoną przy jednej świeczce, rozmawiając półgłosem, jakby mrok zmuszał do szeptania. Wtedy
opowiedział jej o swoim grzechu. O przewinie, która zniszczyła całe jego dorosłe życie. Żona zdawała się nie słuchać zwierzeń, wpatrzona w migotliwy i ciepły
płomień świecy. Uśmiechała się tylko leciutko, jak spiskowiec znający prawdziwą wersję wypadków. Poczuł się dotknięty tym jawnym lekceważeniem. Lecz kiedy skończył opowiadać, zobaczył jasne oczy żony
i usłyszał jej spokojny głos:
- Bóg ci dawno przebaczył. Wiem o tym. Ciebie po prostu przeraża myśl, że nijak na to przebaczenie nie zasłużyłeś tą swoją umękliwą niewiarą.
Człowiek, który miał swoją tajemnicę, oniemiał. To było tak oczywiste, że aż bolało. Bywają w życiu chwile jasności, która poraża. Jakby stanęło się nagle w kręgu jasnego, ciepłego
światła. Świat znów zaczynał się kręcić.
Znałam kiedyś człowieka, który miał tajemnicę. I nadal ją ma. Tylko teraz opowiada o niej często i chętnie. Może chce w ten sposób spłacić swój dług, nazywany
przez żonę lenistwem w wierze...
Pomóż w rozwoju naszego portalu