Szerokim echem odbiło się w Stanach Zjednoczonych - i nie tylko - zabójstwo aborcjonisty George’a Tillera, którego dokonał rzekomy „obrońca życia” - 51-letni Scott Roeder. W tarapatach znalazły się organizacje broniące życia, które wiązano z tą zbrodnią, a rzecznicy grup „pro choice” chętnie używali argumentu, że to retoryka „pro life” doprowadziła do morderstwa.
Sprawa nie wygląda jednak tak prosto, jak przedstawiają ją liberalne tytuły i stacje. Tło ciemnej historii opisał serwis „The Christian Post”. Scott Roeder był bardziej związany z silnie antyrządowymi organizacjami politycznymi niż z grupami religijnymi. Z tego powodu był notowany w kartotekach policyjnych. Kilka lat temu patrol policji zatrzymał jego samochód. Auto nie miało licencji dopuszczającej je do ruchu, a w bagażniku znaleziono materiały, które mogły być wykorzystane do zrobienia ładunku wybuchowego. Roedera wypuszczono warunkowo, zalecając mu zerwanie kontaktów z ekstremistami. Głos zabrała także jego była żona, która stwierdziła, że religijność byłego męża choć była bardzo mocna, to jednocześnie pełna nienawiści, zgodnie z zasadą: oko za oko, ząb za ząb.
Obrońcy życia podkreślają, że świętość życia dotyczy zarówno zabijanych nienarodzonych dzieci, jak i tych, którzy pomagają w ich zabijaniu.
(pr)
Pomóż w rozwoju naszego portalu