To taki Boży szaleniec. Widać, że jego radość wynika z wiary. To wiara, która wymaga poświęceń, ale w zamian przynosi szczęście - mówią ludzie o ks. Wojtku Drozdowiczu
Już kilka minut po dziesiątej, przed kościołem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny zbierają się ludzie, którzy o jedenastej będą uczestniczyć we Mszy św. Zatrzymują się na chwilę przy osiołku Franciszku, siadają na ławkach, rozmawiają. Dołączają do nich coraz liczniejsi warszawiacy i kolejno wchodzą do kościoła. Nie wszyscy mieszczą się w środku, część przybyłych uczestniczy więc w liturgii na zewnątrz. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby kościół nie mieścił się w środku Lasku Bielańskiego, z dala od głównej drogi i gdyby do parafii nie należały oficjalnie 53 osoby.
Dlaczego ludzie przychodzą właśnie tutaj?
To jest miejsce szczególne, bo tu można znaleźć Kościół współczesny, otwarty, tolerancyjny, tu można się dobrze czuć - mówi znana aktorka Ewa Błaszczyk. - On po prostu cieszy się z każdego spotkania, ludzie czują, że więcej im daje, niż sam bierze - podkreśla ks. prof. Józef Naumowicz, kolega i sąsiad ks. Drozdowicza, który często odprawia z nim niedzielne Msze o jedenastej. - Potrafi też skupić wokół tego kościoła agnostyków, ludzi poszukujących. To taki Boży szaleniec. Lubi piękną liturgię. Potrafi wokół siebie gromadzić innych. Nawet nas, księży zbierał na wspólną modlitwę brewiarzową - dodaje ks. Naumowicz.
Mateusz Środoń, który przyjechał z Ochoty na Mszę z dwumiesięczną córeczką Pią Anną przyznaje, że trudno tu spotkać formalnych parafian. - Kochamy ks. Drozdowicza i dlatego tu przyjeżdżamy - mówi. - Jesteśmy tu ze względu na ks. Wojtka - twierdzi Ilona Malinowska z Żoliborza. - Wielu jest też niezadowolonych - kwituje sam ks. Wojtek.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Coś miłego dla młodego i starszego
Najliczniejszą grupą wiernych w niedziele są dzieci. Wszędzie ich pełno - w kościele, przed nim, wokół szopki, przy rzeźbach i oczywiście na drewnianej karuzeli. Podczas liturgii mają swoje stałe obowiązki, np. dzwonią dzwoneczkami w odpowiednich momentach, co wykonują bardzo sumiennie. Po Mszy św. każde dziecko może podejść do księży po specjalne błogosławieństwo, a potem do koszyka po cukierki. Ten zwyczaj powoduje, że każda Eucharystia kończy się tłokiem przy ołtarzu. Widać, że dla dzieci gest nałożenia dłoni księdza na ich głowy jest równie ważny, co słodka nagroda w postaci lizaka. - Tutaj możemy przyjść całą rodziną i nie czujemy, że dzieci przeszkadzają innym - mówi Piotr Góralewski z Łomianek. Do Lasku Bielańskiego przyjeżdża z żoną Katarzyną Szupryczyńską co niedzielę od siedmiu lat. Tu ochrzcili troje dzieci. Swoje córki ochrzciły tu także - w latach 70. - Elżbieta Sobieska i Barbara Kwasiborska. I choć teraz należą do innej parafii, to nadal przychodzą do pokamedulskiego kościoła. Przyciąga je niezwykła atmosfera, zwłaszcza w święta i to, że odpusty i festyny mają niezwykłą oprawę. Można zobaczyć jak proboszcz jedzie na osiołku, a pod sufitem kościoła unosi się drewniany gołąbek symbolizujący Ducha Świętego. Po Eucharystii znajomi spotykają się w kawiarence „Podziemia Kamedulskie”.
80-letni Franciszek Kamiński, który do kościoła w Lasku Bielańskim przychodzi od końca wojny, przyjeżdża tu na rowerze, także w środku tygodnia, żeby odwiedzić miejscową maskotkę - osła Frania. - Ksiądz obiecał, że osioł będzie miał żonę, ale jakoś jej nie widać - mówi, podając zwierzęciu marchewki. Pan Franciszek uważa, że proboszcz jest gospodarny. Wrażenie robi też na nim podejście ks. Drozdowicza do zwierząt. Latem w kościele zagnieździły się jaskółki. Proboszcz umieścił kamerę nad ich gniazdkiem i monitor w bocznej nawie. Każdy mógł zajrzeć w ten sposób do środka ptasiego domku bez niepokojenia jaskółek.
Reklama
Marzenie proboszcza
O kościele na Bielanach i jego proboszczu krążą różne historie, np. że ks. Wojtek sypia w trumnie. Są tacy, którzy w to nie wierzą, inni twierdzą, że widzieli tę trumnę na własne oczy, a zapytany o to ks. Drozdowicz uśmiecha się tylko. Proboszcz Lasku Bielańskiego rzadko opuszcza swoją parafię. A jeśli już bierze urlop, to krótki. - Nie lubię wyjeżdżać - mówi. Najlepiej czuje się na terenie swojego pokamedulskiego proboszczostwa, gdzie mieszka w jednym z domków pozostałym po eremitach - kamedułach, pod numerem 9. Marzy o tym, by sprowadzić do Lasku Bielańskiego zakon kontemplacyjny oraz wykopać źródełko, skąd czerpano by wodę do poświęcenia.
Ks. Drozdowicz stale też podkreśla, że nie ma aspiracji do tworzenia na Bielanach drugiego kościoła środowisk twórczych. - To ma być kościół dla wszystkich: i dla rzeźnika, i dla rzeźbiarza, po prostu dla ludzi - tłumaczy. Co oczywiście nie oznacza, że nie kręcą się tu artyści. W Podziemiach Kamedulskich obywają się spektakle, pokazy filmów, wieczory poezji, koncerty, wernisaże. W wielu imprezach kulturalnych udział bierze fundacja Ewy Błaszczyk „Akogo?”.
- Nie ma gdzie zaparkować i trudno dojechać komunikacją miejską - skarżą się uczestnicy niedzielnych Mszy. - Tej parafii nie trzeba promować, bo ona już jest wystarczająco wypromowana, wystarczy spojrzeć na te tłumy ciągnące tu na Msze - mówią Piotr Góralewski i Katarzyna Szupryczyńska. - Warto jednak promować postawę proboszcza, bo jest niezwykła. Widać, że jego radość wynika z wiary. To taka wiara, która wymaga poświęceń i wysiłku, ale w zamian przynosi szczęście.
Kościół na warszawskich Bielanach wzniesiony został na polecenie króla Władysława IV w XVII w., jako dar dziękczynny za zwycięstwo w Kampanii Smoleńskiej w 1634 r. Przez lata opiekowali się nim kameduli. W kościele spoczywa jedyna córka króla Jana Kazimierza - Maria Teresa Wazówna. Tu również w 1826 r. złożono serce króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Przy północnej ścianie kościoła pochowano Stanisława Staszica. W pobliżu kościoła znajduje się Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego.