Wielkanoc, święto najweselsze. Święto odradzającego się życia,
sensu wiary, nadziei, pełni życia i wiosny, bogate w dziedzictwo
tradycji chrześcijańskich. Gdzie kraj, tam obyczaj, a w moim Rodzie,
wśród wołyńskich repatriantów, jak pamiętam z widzenia i opowieści
najstarszych, było tak.
Wielki Tydzień do środy był czasem wiosennej pracy w polu
i porządków na podwórzu i w obejściu. Drogi musiały być ograbione
i zamiecione, jakby do procesji. Szykowano wóz paradny, posiadanki,
wietrzyły się derki i chodniki, a wreszcie pościel i wiosenne ubrania,
powyciągane ze skrzyń i szaf. Dzień był pracowity, a wieczory pachniały
woskiem topionym przy lampie, pisaliśmy pisanki. Tato wydobywał z
pamięci wołyńskie wzory, zapamiętane od ciotek i krewnych. Pisak
z lejkiem napełniał się złotym woskiem (mieliśmy go pod dostatkiem,
była pasieka) i jajko pokrywało się oryginalnym ornamentem. Wosk
topiony pachniał. Najdawniejsze wzory ożywiały oczy: wiatraczki,
grabie, drabinki, cierniowe korony, bukowa róża, gwiazdy, drzewa
życia, tajemnicze zygzaki, wywijasy, bazie, wreszcie Baranek z chorągiewką,
a czasami i napis "Chrystus Zmartwychwstał". Opowiadano mi, że na
wołyńskich kresach tą metodą batikową pisano też orły, krzyże i chorągwie.
Pisanka z jednym ściegiem, jak droga od czubka do czubka jajka bez
przerw opisana, przechowywana nieraz długo, dawana była dawniej zmarłemu
do trumny. Wszystkie te symboliczne znaki przypominały Mękę Pańską,
ale i otwierały wrota wiośnie, nowemu życiu. W Wielki Piątek krasiło
się jajka. Po dawnemu w cebulniku na kolor ceglano-rudy, w oziminie
żyta - te były zielone, a w korze dębu czarne. Musiały też być kraski
kupne, najczęściej bordowa i chabrowa. Te kolory w domu były zawsze.
Nimi najczęściej krasiliśmy byczki, czyli jajka nie pisane, bez wzorów.
Ufarbowane, lekko wycierało się tłuszczem, żeby lśniły, układało
w krupkę i czekały w komorze. Gdy Wielkanoc była wczesna, na dwa
tygodnie przed cięta brzoza rozwijała się przy oknie w bukietniku.
Musiała być na Wielkanoc dobrze rozwinięta. W Wielki Czwartek ostatni
raz biły dzwony, na nabożeństwo Ostatniej Wieczerzy. Babcia Marynia
opowiadała mi, jak to w Lubomlu po Ciemnej Jutrzni za każdym prześpiewanym
psalmem gaszono po świecy na znak zamieszania, jakie się stało w
naturze po męce Chrystusa, a księża psałterzami kilka razy uderzali
w ławki, robiąc tym samym łoskot. Później chłopczyska wybiegali z
kościoła z kołatkami i klekotkami. Najpierw jeden z nich z dzwonnicy
kołatał, później po całym rynku i wszystkich rogatkach miasta, klekotano
i terkotano aż dreszcze brały w ciemnościach. Żeby Judasza wypędzić,
żeby wszelkie zło i uroki opuściły siedlisko. Wielki Piątek był dniem
od wieków suchego postu i milczenia. Do południa musiały się wypiec
chleb i mazurki, te do dzisiaj mama piecze tradycyjnie. Każdy z nich
ozdobiony godnie, a to koronką z gałązkami i gąskami, a to w drabinki,
brony i palemki, to znowu z gwiazdkami. Wypieczone, wpierw posmarowane
białkiem lśniły i pachniały swoiście, tylko raz w roku. A przy tym
babki wielkanocne pełne bakalii i pachnące, jak wiosenny ogród -
te wielkie i te małe. Od zachodu słońca, tych którzy nie mogli uczestniczyć
w nabożeństwie w kościele obowiązywała "grobowa cisza". Nie wolno
było stuknąć młotkiem ani uderzyć siekierą. Rozpamiętywano tajemnicę
owego smutku, najczęściej wszystkie starsze kobiety w
czarnych
chustkach, czarnych zapaskach. Bardziej wierzący, szczególnie kobiety,
zjadłszy ostatni posiłek na wieczerzy czwartkowej, suszyły aż do
Rezurekcji. Post ofiarowany był za ciężko chorych, za dusze zmarłych,
pokutnie o uproszenie zdrowia i błogosławieństwa rodzinie i dobrodziejom.
Rankiem szykowano święcone. W dużym koszyku, nowym, oplecionym wiankiem
barwinku, wysłanym białym batystem układano: chleb, sól, babki, pisanki,
jajka łupane, chrzan w korzonkach, pętko kiełbasy, mięso wędzone,
masło, ser, pieprz, pośrodku Baranka cukrowego, a dawniej z masła.
Wszystkie pokarmy, które miały zapewnić zdrowie, urodę, honor duszy
i pomyślność wszystkim, którzy do święconego zasiądą. Przykrywało
się wszystko wyszywaną serwetką, obwiązywało butelkę na święconą
wodę za pazuchę i rankiem szło się do kościoła. W kościele należało
Grób Chrystusa adorować na klęczkach, gdzie stała straż w mosiężnych
hełmach, z toporami. Przy poświęceniu nie rozpychać się przed innymi,
bo przez rok wszystko będzie pośpieszne, przed nami
Na Rezurekcję bielały kobiece chustki, kolorowe świty i
palta. Taka nagła odmiana we wczesny poranek, gdzie szła procesja
z Chrystusem na przedzie, przy biciu dzwonów, dzwoneczków - trzy
razy wokół świątyni. Złośliwi dawniej mówili, że kobiety - czarownice,
odbierające mleko lub sen dzieciom, nie mogły chodzić trzy razy.
Ale często kościelny drzwi zamykał i tłukły kułakami, w ten sposób
poznawano je z imienia. Do dzisiaj mówią, że tylko oschli wiarą albo
niedowiarkowie, będąc na Rezurekcji w procesji nie idą, bo to szczególna
łaska i odpust duchowy prowadzić Zmartwychwstałego. Po Rezurekcji,
furmanki jedna przed drugą, ścigały się, aby prędzej do wrót podwórza,
to i prędzej ze żniwami i z wszelkim gospodarskim oporządkiem się
uwiną. Strzelano przy tym z batów, aby w żniwa bąki nie cięły. Przy
mostach, przy wodzie żegnano się, bo tam resztki judaszowego zła
zamieszkiwało z ostatnich dni. Wchodząc do domu za próg, tak pierwszy
z domowników jak i ostatni witał dom radośnie mówiąc: Chrystus Pan
Zmartwychwstał! A prawdziwie Zmartwychwstał - odpowiadano. Od tej
chwili do samych Przewodów każdego krewnego i znajomego na ulicy
pozdrawiano tymi słowami. Stół ścielono maglowanym obrusem, jak najstarszym,
pamiętającym i używanym w Wielkanoc przez wiele pokoleń. Miał on
przypominać starowieczny całun i tajemnicę. Ubierano barwinkiem,
rozstawiano święcone - po krótkim pacierzu i przeżegnaniu się śpiewano
pieśń "Wesoły nam dzień dziś nastał", a później tata święcone jajko,
pokrojone z solą na talerzu, podawał nam wszystkim z szacunkiem,
życząc zdrowia, wiary, sił i wszelkiej radości. Później kiełbasę,
chleb, chrzan wszyscy próbowali, bo Chrystusa też gorzką żółcią napojono.
Wszyscy kumaliśmy się jajkami, byczkami - pobite przegrywało. Zwycięzcy
miało dopisywać szczęście. Żadna łupinka poświęcona nie miała prawa
spaść, te niesiono na rozsadnik kapusty, by rosły twarde głowy i
by gąsienice nie jadły. Przy stole śpiewaliśmy wiele pieśni wielkanocnych.
Śniadanie prz4edłużało się do południa. Gospodarz szedł święcić ogród,
sad i pole nową palmą, wynoszono pisanki przed dom, pochwalić się
ale i kumać z sąsiadami lub po dawnemu - kaczać po ziemi! Jajko to
największy symbol odradzającego się życia, najdłużej się przechowuje,
symbol odwiecznego przekazywania tajemnicy wiary. Gospodarze świętowali,
ale nie można było położyć się, choćby sen morzył, bo się zboże wyłoży
i mietlice zasieje. Na drugi dzień stawiano i wieszano huśtawki dla
wielkie zabawy dzieciom. Dopiero w Wielkanocny Poniedziałek jechały
wesela, poczynała się radość, grano i śpiewano ochoczo. Oblewano
się wodą, to rytuał dawny, po oczyszczeniu duszy, oblaniu twarzy,
żeby miała wyraz czysty, lubny. Panny miały okazję do wykupu pisankami,
ale i tak były oblewane. Obowiązkowo pisanki rozdawano chrześniakom
i ulubieńcom, a gdy dziad przydrożny po świętach przychodził, dawano
jajka "wołuczebne". Z Wielkanocą przychodził czas radości, odwiedzin,
nowych zaręczyn i sławy. Bo tak naprawdę, to zanim rezurekcyjne dzwony
nie zabiją, ani przyroda nie żyje, ani serce spraw swoich nie
patrzy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu