Moskwa po raz pierwszy
Mimo 20 godzin w pociągu ciekawość silniejsza była od zmęczenia i po dość stresującej podróży taksówką do miejsca naszego pobytu od razu ruszyłyśmy w Moskwę. Przed nami były też obowiązki, m.in. spotkanie
z moskwiczanami w audycji katolickiego radia „DAR”, które nadaje przez cały tydzień po godzinie dziennie. Po drodze do studia przemknęłyśmy przez Łubiankę i nawiązałyśmy pierwszy kontakt ze
słynnym moskiewskim metrem. Pierwsze wrażenia dość mieszane. Szybkość i tłum w wagonach to pomieszanie dziś i wczoraj. Milczenie ludzi chyba z wczoraj, ich wygląd bardziej dzisiejszy, a szybkości przemieszczania
się i regularności pojawiania się pociągów na stacji można naprawdę zazdrościć. Niezwykła jest cisza na ulicach, w metrze czy w autobusach. Kiedyś jedna z mniej świadomych moich koleżanek, wróciwszy z
Moskwy (był rok 1975), zachwycała się kulturą tego narodu: „W środkach komunikacji wszyscy czytają, nikt nie rozmawia głośno. Nie ma nieznośnych wybuchów śmiechu”. No cóż, nawet nie próbowałam
jej wytłumaczyć, że może nie w tom dieło.
Nasze spotkanie ze słuchaczami radia możliwe było dzięki uprzejmości dziennikarki Swietłany Filonowej, naszej przewodniczki po Moskwie. Po krótkiej prezentacji Niedzieli i tego, czym żyją katolicy
w Polsce, odpowiadałyśmy na pytania słuchaczy. Dotyczyły one głównie naszego stosunku do Ojca Świętego. Jak go słuchamy, czy go rozumiemy i co z jego nauki wprowadzamy w życie. Było to niezwykle ciekawe
doświadczenie. Udowodniło, że Rosjanie kochają Jana Pawła II i ciągle mają nadzieję, że odwiedzi stolicę ich kraju. Znakiem czasu jest to, że w budynku, w którym mieści się - wśród wielu innych
- również rozgłośnia radia katolickiego, w epoce komunizmu znajdowała się „firma” zagłuszająca rozgłośnie typu Wolna Europa.
Rosyjscy katolicy
Tego dnia miało miejsce najważniejsze wydarzenie podczas naszego pobytu w Moskwie, powód naszego przyjazdu - poświęcenie kaplicy parafii św. Olgi. To jednak dopiero po południu, więc nasi opiekunowie
postanowili urządzić nam wycieczkę do Galerii Trietiakowskiej. Przedtem musiałyśmy dopełnić obowiązku tzw. registracji i zameldować się w hotelu. Bez tego typu pieczątki miałybyśmy problemy w drodze powrotnej.
Tego dnia odczułyśmy również podwyższony stopień czujności rosyjskiej policji. Na stacji metra wyłuskano nas jako inostrancew i wylegitymowano. Nie miałyśmy żadnych podejrzanych bagaży i widocznie nasz
wygląd nie wzbudził większego niepokoju, bo po krótkiej i grzecznej rozmowie oddano nam paszporty.
Galeria wspaniała. Nazwiska od Rublowa przez Szyszkina, Repina mówią same za siebie. To trzeba zobaczyć i przeżyć. Jest w tych dziełach dusza rosyjska, jest historia tego narodu i czasem myśl w głowie
świta, komu to wszystko przeszkadzało.
Wagę uroczystości, jakie tego popołudnia odbywały się we wspólnocie św. Olgi, odczułyśmy już po przyjeździe. Mama - jak nazywają jedną ze swych parafianek werbiści tu posługujący - działała
w kuchni pełną parą, a pomagająca jej s. Swietłana biegała między kaplicą a „plebanią”, czyli z góry na dół. Na godz. 18 wszystko było dopięte na przysłowiowy ostatni guzik i kiedy przyjechał
arcybiskup metropolita Tadeusz Kondrusiewicz, licznie zgromadzeni parafianie powitali go z wielką radością. Msza św., której przewodniczył Ksiądz Arcybiskup, była dla nas niezwykłym przeżyciem. Przede
wszystkim wielkie zaangażowanie neokatechumenatu i wielonarodowość parafian. Największe wrażenie robił na nas śpiewający pieśni czystym rosyjskim Rosjanin pochodzenia algierskiego i małżeństwo tatarsko-rosyjskie
z maleńkim synkiem przy piersi mamy. Maleństwo na czas Komunii św. powierzone zostało niewiele starszemu bratu. Wzruszający i niezwykły widok. Równie niezwykła była atmosfera autentycznej radości i rozmodlenia
ludzi, którzy wreszcie doczekali się miejsca, gdzie mogą razem chwalić Boga. To wszystko czuło się tak dosłownie, że nawet późniejsza agapa nie zdołała zburzyć w nas tego czysto duchowego przeżycia. Ksiądz
Arcybiskup zaprosił nas na rozmowę na dzień następny, więc mogłyśmy „nękać” naszymi pytaniami wiernych. Byli wśród nich Włosi, Rosjanie, Ormianie, Hiszpanie i Polacy. Wszyscy z niezwykłą przeszłością
i wielką miłością do Boga. Czy my, Polacy, nie zapomnieliśmy tego uczucia? Czy nie jesteśmy aby nazbyt pyszni w swoim katolicyzmie, takim wiekowym, tradycyjnym, naszym? Chcę wierzyć, że nie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Zadziwienia i zdziwienia
Rozmowa z Księdzem Arcybiskupem odbyła się tuż po uroczystościach w moskiewskiej katedrze, gdzie świętowano jubileusz 15-lecia sakry biskupiej abp. Kondrusiewicza. Bardzo uroczyście i tłumnie. Katedra
to miejsce wyjątkowe. Przychodzą tu katolicy z całego miasta. W niedzielę sprawowanych jest w niej 12 Mszy św. Odprawiane są w językach: włoskim, francuskim, angielskim, koreańskim, polskim, rosyjskim,
ormiańskim, hiszpańskim itd. Naprzeciw świątyni znajduje się budynek, w którym mieszkał Władimir Wysocki, a tuż obok stoi „pałac” jednego z zarządzających firmą naftową. Ot, taka dzisiejsza
Moskwa.
W następne dni głównie zwiedzałyśmy. Wielki i dumny Kreml. Jego muzeum z niewiarygodnymi skarbami okresu Rosji carskiej. Co prawda, dość boleśnie odczułyśmy w tym momencie fakt przynależności do innego
niż rosyjski narodu - bilety do muzeów kosztują obcokrajowców od 4 do 5 razy więcej niż Rosjan. Wot, żyzń takaja. Piękne kamienice starej Moskwy i nowe osiedla jednego z najdroższych miast współczesnej
Europy podziwiałyśmy zza szyb komfortnowo awtobusa, znanego nam głównie z relacji podmiejskich. Wtedy też po raz kolejny zadziwiła nas wielkość tego miasta i zupełny chaos komunikacji naziemnej. Podziemna
kolej zaskoczyła nas in plus, choć co do piękna poszczególnych stacji metra - można mieć uczucia mieszane. No bo - mozaiki, marmury, wspaniałe rzeźby, sztukaterie. Gdyby jeszcze ich tematyka
nie była tak mocno związana z tow. Leninem i jego ideami „wiecznie żywymi”! Ten ostatni zresztą „nie przyjmował u siebie”, ale za to jego sobowtór dawał się odpłatnie fotografować,
choć więcej chętnych było do zdjęć z bojarami i oficerami armii carskiej.
Moje najcieplejsze uczucia wywołał Arbat. Taki z klimatem, choć - według opowieści - mocno zniszczony przez Stalina i jego następców. Tu można dać się sportretować, pogrzebać w antykwariatach,
wypić czaj przy Kalince. Tu również zerkają ze straganów kolorowe baby, a ich właściciele głośno zachęcają do kupna kwiecistych chust i koszulek z napisem „Mc Lenin” czy „Party is over”
na tle pękniętej gwiazdy i sierpa z młotem. Ciekawe, ilu z przechodzących tą ulicą starszych spodziewało się dożyć takich czasów? Czy ich to drażni, czy cieszy? Trudno się zorientować. Tak mało mówią.
Moskiewskie cerkwie
Różna była ich historia, różne koleje. Niszczone, zamieniane na magazyny, miejsca użyteczności publicznej - świeckiej, oczywiście. Wszystkie jednak zadziwiają urodą. Ta najwspanialsza - Chrystusa
Zbawiciela - w 1931 r. została zniszczona i odbudowywana przez lata 90.; i ta bajkowa - Pokrowskij sobor. Mniejsze i większe. Odremontowane lub w trakcie renowacji. Są świadectwem, że
ponad siedemdziesiąt lat ateizacji nie zdołało zabić rosyjskiej duszy. Nie wiem, jak pełne są cerkwie w czas nabożeństw, w święta, ale odżywają, i to daje nadzieję. Ta z kolei bardzo jest temu krajowi
potrzebna, bo rzeczywistość Rosji to również 7 mln aborcji rocznie, 50 tys. dzieci ulicy w samej Moskwie i alkoholizm, który widać niemal na każdym kroku. Dodając do tego mentalność homo sovieticus, która
przecież i nam obca nie jest, wydaje się, że bez jakiegoś moralnego wstrząsu trudno będzie odrodzić się temu narodowi. Z pewnością pomóc w tym mogą również katolicy. Wiem to dziś na pewno. Tyle w nich
wiary, że nie tylko góry są w stanie przenieść.
Sześć dni minęło szybko. Znów 20 godzin w pociągu. Tym razem urozmaicili nam czas białoruscy urzędnicy. Bardzo chcieli udowodnić nam brak pieczątki, którą miałyśmy. No cóż, każdy orze, jak może. Byłyśmy
jednak oporne. Około dwugodzinna nerwówka - oddadzą paszport czy nie - zakończyła się szczęśliwie. To duża ulga znów być w Polsce. Nie wiem, czy to strach jeszcze z poprzedniej epoki, czy
złość człowieka żyjącego w wolnym kraju, ale cieszę się, że takich emocji nie doświadczam już w swojej ojczyźnie.