Gdzieś od tygodnia na parapetach okiennych w naszych szkolnych
korytarzach ktoś rozkłada małe egzemplarze Ewangelii. Nikt z nas
jeszcze nie przyłapał tego tajnego ewangelizatora, ale zawsze w takich
sytuacjach węszymy podstęp. Wydaje nam się podejrzane, że ktoś zupełnie
za darmo podrzuca nam tak dużo egzemplarzy Pisma Świętego. Zaczęliśmy
więc przyglądać się wszelkim notatkom, które mogłyby zasugerować
źródło i wydawcę tych świątobliwych prezentów dla naszej szkoły.
Niestety, niczego szczególnego tam nie znaleźliśmy. Tak zaczęła się
kolejna, poważna dyskusja wokół źródeł naszej wiary. Na katechezie
wszyscy w widocznym miejscu ławki umieścili zdjęte z parapetów książeczki.
Wszystko oczywiście po to, aby sprowokować księdza do komentarzy.
Rzeczywiście, nawet nie trzeba było zaczynać dyskusji. Po krótkiej
modlitwie nasz katecheta z rozpromienioną twarzą wyraził radość,
że wszyscy mamy dziś ze sobą Boże Słowo. Ale i jemu nasza nagła gorliwość
wydała się podejrzana. Sięgnął po Ewangelię znajdującą się na ławce
Magdy i Ewki. Zaczął szybko przeglądać i po kilku minutach skomentował
rzecz bardzo konkretnie. "To nie jest katolickie Pismo Święte. Widzę
dużo przekręconych zdań, a przede wszystkim brakuje kilku bardzo
ważnych fragmentów. Między innymi nie ma fragmentu o przekazaniu
władzy Piotrowi i polecenia, aby uczniowie Jezusa szli na cały świat
i głosili Ewangelię. To z pewnością nie jest katolicka Ewangelia
i radzę wam darować sobie jej lekturę".
Taki komentarz wprawił niektórych z nas w spore zdziwienie. "
Dlaczego mamy czytać tylko katolicką Ewangelię? - zapytał ze zdziwieniem
Wojtek. - Niby czemu Kościół zawłaszcza sobie Słowo Boże?". Czuliśmy,
że są to zasadnicze pytania. Ksiądz jednak ze spokojem próbował nam
wytłumaczyć całą kwestię. Najpierw zaczął od przypomnienia trzech
etapów powstawania Ewangelii. Wytłumaczył nam, że Jezus nie zostawił
zapisu swojego nauczania. Wszystkie swoje słowa przekazywał ustnie.
Potem Jego naukę zaczęli przekazywać innym Apostołowie. Oni widzieli
Jezusa, dotykali Jego ran, widzieli Go po Zmartwychwstaniu. Dopiero
gdzieś ok. 30 lat po śmierci Jezusa zaczęła się praca redakcyjna
nad Ewangeliami. "Powstawanie Ewangelii to nie był jeden moment -
tłumaczył nam katecheta - ale fala, na której docierał do innych
głos Jezusa. Ewangelia jest głosem Jezusa do każdego z nas, a Kościół
jest taką właśnie falą, która niesie prawdziwy głos Boga". Porównanie
Kościoła z falą głosową prawie nas przekonało, ale jeszcze Monika
ośmieliła się zadać księdzu pytanie. "Czy Pan Jezus nie może docierać
do nas bezpośrednio, tylko musi posługiwać się kościelnymi falami?"
. "Na pewno może i nie raz to robi - odpowiedział ksiądz. - Ale od
momentu grzechu, człowiek musi bardzo uważać, by nie zgubić tego
głosu. Tak to już jest, że jeśli spróbujesz oderwać głos od fali,
to on do ciebie może nigdy nie dotrzeć i dlatego dzisiaj tak wielu
ludziom zależy na tym, żeby oderwać Ewangelię od Kościoła. Jeżeli
oderwie się głos od fali, to ten głos albo w ogóle nie dociera, albo
dociera bardzo zniekształcony". Nie wiem, jak wam, ale całej naszej
klasie te argumenty zupełnie wystarczyły. Z całym szacunkiem odłożyliśmy
książeczki na parapety, a Konrad na każdym oknie wywiesił kartkę
z napisem: "Dziękujemy bardzo za prezenty. Osobiście wolimy czytać
Ewangelię nadawaną na falach Kościoła katolickiego". Od tej pory
jeszcze przez pewien czas na parapetach pojawiały się te małe książeczki,
ale cieszyły się bardzo małą popularnością i wkrótce ślad po nich
zaginął.
Pomóż w rozwoju naszego portalu